Spotkałem się z Salvadorem Dalim. Wspomnienia Andrzeja Rogowskiego.

photo credits: Salvador Dali podczas pracy

Rok temu miałem poważną fazę na oglądanie obrazów i czytanie o malarzach z nurtu surrealizmu. No więc podziwiałem te wszystkie dzieła Joana Miró czy – co oczywiste – Salvadora Dalego. Któregoś dnia słuchałem wywiadu z Lechem Janerką (Klaus Mitffoch, undergroundowy Wrocław, nowofalowa jazda), w którym opowiadał o jednym ze swoich znajomych. Od niechcenia rzucił coś w stylu „No i spotkał się nawet na plaży w Hiszpanii z Salvadorem Dalim”. Nieźle! Domyślam się, że niewielu ludzi z Polski może pochwalić się tym, że zostało zaproszonych przez wielkiego prowokatora i ekscentryka do swojego domu. Owym gościem z opowieści Janerki był – jak się później okazało – Andrzej Rogowski – fotograf, autor okładek i plakatów, kolega zespołu, facet z Wrocławia.

Tym razem podaruję sobie opowiadanie historii o tym, jak udało mi się dotrzeć do pana Andrzeja, ale powiem tyle – nie było to łatwe zadanie. Po drodze trochę się zniechęciłem, bo jeden z jego kolegów powiedział mi, że tak naprawdę Rogowski nie spotkał się z żadnym Salvadorem, a „jedynie” jego kobietą, Galą. Uznałem, że i tak chcę to sprawdzić. Po latach od tamtych wydarzeń rozmawiam więc z Andrzejem Rogowskim, próbując ustalić, jak do tego spotkania doszło i co podczas niego się wydarzyło.

„Doszło do niego przez przypadek. To było dawno temu, bo w 1979 roku. Jeździliśmy z Mrozikiem (Wiesław Mrozik, gitarzysta zespołu Klaus Mitffoch – przyp. Dusty) autostopem po Europie, w kieszeni mieliśmy 50 dolarów. Wylądowaliśmy m.in. W Cadaqués. – zaczyna Wrocławianin – Była to ulubiona miejscowość Dalego. Często ją malował, szczególnie we wczesnych, impresjonistycznych czasach. Spędziliśmy w niej miesiąc. Pewnego dnia spotkaliśmy miłego hippisa z Anglii o imieniu Jeffrey. Polubiliśmy się i siłą rzeczy spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Jeffrey był na miejscu z piękną, francuską aktorką, która znała Dalego. Któregoś dnia po prostu nas do niego zaprowadziła”.

Jak wyglądało spotkanie? Kontynuuje Rogowski. „Kiedy weszliśmy do jego domu w Port Lligat (miejsce można dziś zwiedzać – przyp. Dusty), dyskretnie nas przeszukano, a po chwili zjawili się Salvador i Gala. Spędziliśmy wspólnie cały wieczór, popijając szampana. Swoją drogą, gdyby nie ten szampan to nie odezwalibyśmy się słowem, bo tak zjadała nas trema. Dali podszedł do nas wręcz w podskokach, był ubrany w piękne szaty. Mieliśmy szczęście, bo gdy go spotkaliśmy, był w bardzo dobrej formie. Dopiero później podupadł na zdrowiu. W jego oczach było dużo młodości, były niesamowicie czyste. W pewnym momencie pojawili się printerzy, którzy chcieli, by Salvador podpisał im kilka plakatów z jego reprodukcjami. Dali je podpisał, ale nawet na nich nie patrzył, tylko machnął ręką, by sobie poszli, olał ich. W ten sposób pokazał jak oddziela biznes od spraw prywatnych. Nam nawet przez moment nie dał do zrozumienia, że jest kimś lepszym, ale tym kolesiom biznesmenom już tak. Z czasem odważyliśmy się zadać mu kilka banalnych pytań, bo – jak wspominałem wcześniej – byliśmy sparaliżowani. Na koniec pojawił się jego sekretarz i w bardzo dyplomatyczny sposób powiedział nam, że Salvador za chwilę będzie jadł obiad i powinniśmy już kończyć spotkanie. Dali coś mu powiedział na ucho, a ten koleś po chwili wypisał zaproszenie. To było specjalne zaproszenie do muzeum-teatru Salvadora Dalego w Figueres. Tego dnia muzeum było zamknięte – w środku było tylko kilku biznesmenów, Dali, no i my – hippisi (śmiech).

W tym momencie nasunęło mi się pytanie, dlaczego tak uznany i zajęty człowiek zechciał się w ogóle spotkać z anonimowymi freakami z Polski? Odpowiedź okazała się prosta. „Lubił otaczać się młodymi ludźmi, bo czerpał z tego natchnienie”. Mogłem się tylko domyślać, ale wolałem dopytać, czy po takich spotkaniach można dojść do siebie z dnia na dzień i jak spogląda się na nie po latach. – „Że spędziliśmy z nim wieczór, dotarło do mnie dopiero wiele lat później. Do dzisiaj wspominamy z Wieśkiem tamten dzień. Człowiek nawet nie ufa samemu sobie i zastanawia się, czy do takiego spotkania na pewno doszło (śmiech). Na szczęście mam dowód w postaci pisma/zaproszenia z podpisem Dalego”.