Nie wierzyłem w sukces mixu. Daniel Drumz o „Electric Relaxation”

Aż 18 lat musiało minąć, by Daniel Drumz zdecydował się wypuścić na winylach swój głośny mix „Electric Relaxation” – będący hołdem dla muzyki z rozdania Native Tongues, a ściślej A Tribe Called Quest. Nie mogłem przegapić takiej okazji i złapałem się z Danielem na krótką pogawędkę.

Puszczenie oczka w stronę słuchaczy.

„Kiedy ukazywała się płyta, byłem rozczarowany muzycznym miejscem, w którym się znalazłem. Od wielu lat do niego dążyłem i finalnie okazało się, że… nie jest to miejsce, w którym chcę być. Na imprezach hiphopowych nie było żadnej przestrzeni na tego typu hip-hop, bo rządziła – znienawidzona przeze mnie – muzyka mainstreamowa. Prawda jest taka, że dzięki mojej działalności turntublistycznej i współpracy z Grammatikiem, miałem mnóstwo bookingów na grania, ale prawie wszystkie zacząłem odrzucać, bo kompletnie mnie to już nie interesowało. To, co chciałem grać na imprezach, nagrałem w formie mixu”. – wyznaję Daniel Drumz, znany jeszcze wtedy jako DJ Taśmy, wielki fan zespołu ATCQ. – „To dzięki nim poznałem hip-hop w latach 90. Ten tytuł, jak i wiele innych elementów na okładce miały być pewnego rodzaju manifestem mojej miłości do nowojorskiego zespołu. Puściłem oko do słuchacza. Jeśli ktoś, słuchając „Electric Relaxation”, myśli o Trajbach, to znaczy, że jesteśmy w domu (śmiech)”.

200 sztuk to zdecydowanie za mało.

„Na początku nie wierzyłem w sukces mixu i pomimo tego, że na początku zapowiedziałem nakład 300 egzemplarzy, to zleciłem produkcje tylko 200, by ewentualne niepowodzenie nie było dla mnie aż tak bardzo bolesne. Jednak szybko okazało się, że muszę uzupełnić 100 brakujących sztuk, ale nawet wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo niedoszacowałem zainteresowania słuchaczy. Smarki początkowo miał pojawić się tylko w intrze. Tam zostawiłem dla niego miejsce. Kiedy miks był już prawie gotowy (czyli było na nim wszystko poza tym skitem), to podesłałem mu całość i bardzo szybko wrócił do mnie ze śladami do intra i jednym fragmentem, którego wcześniej nie ustalaliśmy. Powiedział, że znalazł coś jeszcze, więc nagrał, ale decyzję co do publikacji zostawia mi. Chodziło oczywiście o to, co zrobił na numerze Kleeer – „Tonight”, który bardzo odpowiadał mi w formie nierapowej, wręcz instrumentalnej. Natomiast, kiedy usłyszałem wersje Smarka, to nie miałem żadnych wątpliwości, że to ona wchodzi na projekt.Zdjęcia wykonała moja ówczesna dziewczyna, a dziś żona, Maja – ta sama, która pojawia się w tekście Smarka. Pomysł na front okładki był bardzo prosty i w całości zainspirowany wkładką z albumu – a w zasadzie też mixu – Liama Howletta z The Prodigy, „The Dirtchamber Sessions Volume One” z 1999 roku. Jestem fanem twórczości Howletta z tamtego okresu, a wspomniana okładka zawsze działała na moją wyobraźnię” – domyka temat autor „Electric Relaxation”.