fot. archiwum prywatne
Czy w czasach, kiedy krajowy rynek muzyczny zdominowany jest przez ogromne wytwórnie, warto prowadzić undergroundowy label? Z jakimi problemami muszą mierzyć się zajawkowicze, którzy kierują się sercem, a nie rozumem? Na te pytania odpowiada Bartosz Dąbrowski, właściciel wytwórni GIG.
Z jakimi trudnościami musi dzisiaj się mierzyć osoba, która prowadzi małą, niezależną wytwórnię?
Bartosz Dąbrowski – To z czym musimy się mierzyć to z pewnością – czas, finanse, zasięgi i brak dodatkowych rąk do pracy. Zacznę może od końca. Prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą. Mam obok siebie dobrych ludzi, którzy podają mi pomocną rękę, ale jednak przez większość czasu jestem kimś w rodzaju one man army. Jednego dnia jestem specem od logistyki i szeroko rozumianego planowania, a drugiego włączam abstrakcyjne myślenie, bo zajmuję się wszelkiej maści oprawami wizualnymi – okładkami, wizualkami czy teledyskami. Chyba że akurat zlecam to innym ludziom, ale też nie zawsze mogę sobie na to pozwolić. Jasne, że można po prostu wrzucać swoje rzeczy do sieci bez budowania akcji marketingowych, jednak nie chcę tak działać. To ma być coś więcej niż tylko kolejny album, a to wymaga zaangażowania i czasu.
Niech zgadnę… a doba zawsze jest zbyt krótka?
No właśnie. Pracuję na etacie, więc wszystko, co związane z wytwórnią robię po godzinach. Gdybym mógł poświęcić osiem godzin swojego życia na projekt, to z pewnością bylibyśmy dziś w zupełnie innym miejscu. Mówi się, że czas to pieniądz i powiem ci, że trudno się z tym nie zgodzić. Myślę, że te trzy czynniki (czas, kasa i ręce) mocno ze sobą korelują. Druga strona medalu jest taka, że te ograniczenia wymagają bycia bardziej kreatywnym i takiego kombinowania. To też jest spoko.
A jak wygląda sprawa z waszymi zasięgami w internecie?
To jest chyba największy problem. Przez ostatnie lata wielkie korporacje (na przykład Google, YouTube) po maksie poobcinały zasięgi i wszystkim się oberwało, również dużym wytwórniom. One nie kręcą już takich liczb, jakie kręciły jeszcze z dwa, trzy lata temu. Możesz sobie więc wyobrazić, jak się obrywa takim maluchom jak my. Do mediów też jest się trudno przebić. Oczywiście walka trwa, nie poddajemy się. Rynek jest dziś w takim nie do końca jasnym miejscu. Sytuacja kilku wytwórni pokazuje, jak bardzo niepewne czasy nastały. Ale powiem ci, że mimo wszystko fajnie jest być małym labelem. Cenię sobie niezależność. Naprawdę robimy to, co chcemy i nikt nam nie mówi, jak to ma wyglądać. Żadnych poprawności, prawdziwa wolność. Możemy być eklektyczni i wydawać rap, elektronikę i jazz pod jedną banderą. Nasza składanka nie bez powodu nazywa się Banda Dziwaków (Bunch of Weirdos). Jest na niej totalny mix gatunkowy. Nie musimy iść na żadne kompromisy. To jest ogromna wartość i zaleta.
Mógłbyś rozwinąć, co miałeś na myśli, mówiąc, że „rynek jest dziś w takim nie do końca jasnym miejscu”?
Z racji tego, że koszty życia poszły potwornie w górę, a młode pokolenie traktuje muzykę z przymrużeniem oka, rynek jest od ładnych paru lat w niebycie. Sprzedaż fizycznych nośników drastycznie spadła, a koszt ich produkcji idzie w górę. Do tego należy dodać przejmowanie rynku przez platformy streamingowe, co powoduje, że jesteśmy świadkami zmiany… a może nawet rewolucji. Może to zabrzmi górnolotnie, ale myślę, że muzyka się redefiniuje. Pamiętam czasy, kiedy podchodziło się do niej z namaszczeniem. Albumy się studiowało, a nie poświęcało im maksymalnie 30 sekund. Muzyka mocno się zdewaluowała i w ostatnich latach odbija się to na rynku. Zdaje się, że wydawcy z różnym skutkiem odnajdują się w tej sytuacji. I choć jest to najmniej widoczne u majorsów, z racji tego, że są tam środki, to obrywa się wszystkim. Można oczywiście płynąć z prądem i tworzyć treści dedykowane Tik-tokom, czy innym shortom. My chcemy jednak, aby za tym szła treść, wartość. Oczywiście korzystamy z wcześniej wspomnianych narzędzi, ale to jest tylko wstęp do naszego świata. To tylko narzędzia, nie cel.
Jaka jest więc przyszłość takich małych wydawnictw jak twoje?
Z pewnością nie mogę mówić za innych. U nas pomysły są, muzyka jest, więc nie pozostaje nam nic innego jak po prostu działać. W tym roku pod naszym szyldem wyjdzie trochę fajnego rapu, elektroniki i jazzu. Będą woski, kasety, może płyty CD i oczywiście digital. Aby wiedzieć, jaka jest nasza przyszłość, wystarczy śledzić naszą stronę albo sociale. Jutro jest niepewne, więc warto żyć tu i teraz, no i nie zamulać.
Ale jednak trochę uciekłeś od odpowiedzi.
Nie widzę przyszłości małych wytwórni w ciemnych barwach. Nie martwię się o niezależnych wydawców. W takich labelach ludzie myślą serduchem, a nie głową, dlatego nie brakuje im zajawki. Mało tu kalkulacji, bo przeważnie nie ma czego kalkulować (śmiech). Nie ma takich sytuacji jak na Zachodzie, gdzie małe oficyny wchłaniane są przez większe podmioty.
Gdybyś dostał ofertę od Warnera albo Sony to dałbyś się – jak to nazwałeś – wchłonąć?
Jeśli to miałoby wiązać się z utratą GIG-u, to w tej chwili nie jestem zainteresowany. Jednak jestem zupełnie otwarty na różne współprace – począwszy od możliwości dystrybucyjnych, po promocyjne. Natomiast, jeśli miałbym „pozbyć się” GIG dla korzyści majątkowych to… nie widzi mi się to. Mnie prowadzenie labelu wciąż sprawia przyjemność, nawet jeśli ostatnie 12 miesięcy, było sporym wyzwaniem. Tak jak wcześniej wspomniałem – więcej w tym wszystkim serca niż rozumu. Na moje szczęście wiem, że nie będziemy nigdy przed takim dylematem. W kuluarach mówiło się, że pewna legendarna wytwórnia, zanim zawiesiła działalność, szukała potencjalnego nabywcy, ale stanęło na tym, że… zniknęła z rynku. Jeśli nikt nie widział w nich potencjału, to mniejsze twory tym bardziej nie są w zasięgu radaru takiego Warnera czy Sony. Spoko, bo nie interesuje nas bycie wchłanianym. Niezależność to wciąż słowo klucz.
To o tej przyjemności w wydawaniu muzyki trochę pogadajmy. Ona właśnie sprawia, by w jednym miejscu łączyć hip-hop, jazz i muzykę elektroniczną?
Od samego początku wiedziałem, że GIG będzie barwnym labelem. Tworzymy całkiem niezłą mieszankę gatunkową. Sam słucham różnej muzyki, więc siłą rzeczy musiało się to przełożyć na label. Te gatunki u nas spokojnie żyją obok siebie, a nawet powoli się przenikają. Każdy nasz zawodnik jest indywidualistą, ale nie skłamię, jeśli ci powiem, że ich proces twórczy wygląda podobnie. Nikt podczas komponowania, grania czy nagrywania muzyki, nie zastanawia się, jak ich twórczość będzie odebrana. Proces jest niezakłócony, a ewentualne rozkminki o odbiorze są na chwilę przed oddaniem do ludzi. GIG też w żaden sposób nie zaburza tego procesu.
Tytus (założyciel Asfalt Records – przyp. Dusty) powiedział mi kiedyś, że nigdy nie krył swoich inspiracji wytwórnią Stones Throw. A ty mógłbyś wskazać label, który stawiasz za wzór wytwórni muzycznej?
Jest kilka wytwórni, na których wyrosłem i które mocno odcisnęły na mnie swoje piętno. Z pewnością są to Ninja Tune i Warp. W latach 90. były dla mnie wytwórniami „jutra”, bo swoim brzmieniem i klimatem tworzyły nowe. Na pewno były przełomowe. Spokojnie mogę dorzucić też Stones Throw. Dzisiaj już tak mocno się z nimi nie identyfikuję, nie do końca odpowiada mi ich katalog, ale wciąż są dla mnie ważne. Nie mam zamiaru odbierać im przełomowości w pewnym momencie. Na polskim podwórku nowe wyznaczał Asfalt. W ostatnich latach spłynęła na nich fala hejtu przez decyzje, które podejmowali. Przyznaję, że dla mnie też nie były one do końca jasne, ale uważam, że koniec końców label bardzo mocno wpłynął na wygląd polskiej sceny, a w katalogu mają ogrom dobrej muzyki. Wiesz, mógłbym tutaj wymienić sporo innych wydawnictw, które sobie śledzę, ale z pewnością to Ninja Tune i Wrap zmieniły percepcję na muzykę.
Znam już oficyny, którymi się inspirujesz, to teraz chciałbym poznać klucz doboru wykonawców… zakładam, że taki posiadasz.
A tutaj cię pewnie zaskoczę, bo taki nie istnieje. Po pierwsze muzyka musi mi się podobać, po drugie muszę mieć pomysł na jej promocje. To w zasadzie tyle. Może jeszcze, aby muza była specyficzna. To znaczy, niekoniecznie musi być z innej planety, ale ten pierwiastek specyficzności jest co najmniej wskazany. Myślę, że przy wydaniu ledwo ponad 20 tytułów nasze brzmienie dopiero się kształtuje. W głowie mam obraz tego, jak to ma brzmieć czy wyglądać, ale tak naprawdę wszystko przed nami. Kierunek jest obrany, można go spokojnie, sprawdzić słuchając naszych wcześniejszych płyt i to pewnie da jakąś odpowiedź na twoje pytanie.
Opowiedz proszę na koniec o najbliższych planach wytwórni.
Najwięcej będzie rapu, ale gdzieś w tle jest pomysł na tytuł z muzyką elektroniczną i jazz. W najbliższym czasie wystartuje preorder winylowej siódemki. Będzie to remiks kawałka „Real Talk 2” chłopaków z Esperanto Słowem i Ośki zrobiony przez brytyjskiego producenta Morriarchiego. Mamy też gotowy singiel od Vooma, pojawi się kilka projektów od Begu, Shynee i Bartosza Machyny. W tym roku wydamy kilka kaset magnetofonowych i winyli. O wszystkim informujemy na naszej stronie internetowej.