Będąc ostatnio w Nowym Jorku, nasłuchałem się sporo ciekawych historii. Przez dłuższy czas zastanawiałem się, którą z nich wybrać na zapowiedź reportażu o tamtejszej scenie graffiti. Postanowiłem postawić na tę – „Kiedyś w sądzie poznałem DMX’a. Miałem rozprawę za graffiti, a on chyba za posiadanie broni – mówi mój rozmówca – Nie był wtedy bardzo znanym artystą, a przynajmniej ja go w tym sądzie nie poznałem. Dopiero ojciec powiedział mi, że to on. Podszedłem do niego, zapytałem o wspólne zdjęcie, a on spytał – Za co masz sprawę? Odpowiedziałem, że za głupotę, za graffiti na mieście. Ten wyraźnie się ożywił i powiedział, że nigdy nie powinienem tu trafić za malowanie i wykonał taki charakterystyczny gest ręką (śmiech). Na miejscu był jakiś fotograf, który zrobił nam zdjęcie, ale nigdy go nie zobaczyłem. A szkoda, bo chyba oddałbym połowę swoich paneli za tę fotografię. Od tamtego dnia zacząłem słuchać jego muzyki. Szczególnie dlatego, że okazał się normalnym typem, nie zachowywał się jak fejmus. Nie traktował mnie z góry. Kiedy umarł, zrobiliśmy mu memoriał na wagonach”.