photo credits – Wile przed akcją w Paryżu. 2011 rok.
Pojechaliśmy na skuterach kupić keny. Na początku trochę żałowałem, że nie jeździmy metrem, ale jazda na czerwonych światłach pod prąd, zrekompensowała zapach tuneli. Kimałem u zioma, który produkował bity dla raperów. Chata była pełna ludzi, sami grafficiarze. Różne ekipy, różne style, różne upodobania. Hugo dał mi trochę czekolady, bym skręcił jointa – Wile załogant związany z grafficiarską ekipą NBK opowiedział mi o tym, jak wyglądało jego życie w Paryżu.
Wiedziałeś coś o paryskiej scenie graffiti, nim po raz pierwszy odwiedziłeś stolicę Francji?
Pierwszy raz byłem tam na początku 2000 roku, na wycieczce rodzinnej. Wydawało mi się, że coś wiem scenie graffiti. No bo widziałem już Dirty Handz, miałem kilka wydań starego Xplicit Grafx, przeczytałem w Ślizgu wywiad z nieżyjącym już Orse i kojarzyłem ze stron internetowych trochę francuskich ekip – SDK, TPK, 156 i tak dalej. Jednak to, co zobaczyłem na miejscu, przerosło moje wyobrażenia i okazało się, że nie wiem nic. Trzy poziomy styli na autostradach, gęsto porobione tagi i throw upy czy tunele metra całe zajebane chromami. Szok! Po raz pierwszy widziałem większość tych imion.
Ile minęło lat, nim po raz pierwszy namalowałeś tam obrazek?
Pamiętam tamten dzień lepiej niż to, co robiłem wczoraj, a było to 18 lat temu. Mieszkałem wtedy na squocie w Londynie. Jak co weekend przyjechał do mnie Ziber i Moad. Ruszyliśmy na miasto z Miksem z NBK (Francuz studiujący w Londynie – przyp. Dusty) i nachlaliśmy się na Old Street w klasycznym polskim stylu – invisible drink. Tagowaliśmy wszystko, co tylko się dało, wspinaliśmy się na wiadukty kolejowe i laliśmy z nich na przejeżdżające pod nami samochody. Oczywiście wszystko udokumentowaliśmy aparatem. Gdyby nie te zdjęcia, to nie pamiętałbym, co robiłem w nocy, bo urwał mi się film. Nagle obudziłem się w swoim pokoju, spojrzałem na zegarek i okazało się, że zaspałem na autokar do Paryża. Obudziłem się chyba o 6, więc byłem jeszcze totalnie pijany. Na szczęście byłem już spakowany, więc chwyciłem plecak i pobiegłem w stronę stacji metra. Małolat, za którym wciskałem się przez bramkę, zrobił awanturę, że tak nie można i zaczął krzyczeć do ciecia na stacji. Olałem go i pobiegłem dalej. Nie wiem, jak to zrobiłem, ale zdążyłem na busa. Kiedy tylko usiadłem na fotelu, od razu zasnąłem.
Co wydarzyło się później?
Obudziłem się na przedmieściach Paryża. Od razu zauważyłem, że w mieście nic się nie zmieniło, bo wszędzie były obrazki. Była niedziela, więc kasy na stacjach metra były zamknięte. Stałem z wielkim plecakiem, bramki wyższe niż w Londynie, rozejrzałem się, a tam starsza pani (spokojnie mogła mieć 70 lat) przytrzymała mi bramkę, bym się przecisnął. Od razu pokochałem to miasto! Z moimi nowymi ziomami spotkałem się na Republique, tak jak wszędzie „pod McDonaldem”. Pojechaliśmy na skuterach kupić keny. Na początku trochę żałowałem, że nie jeździmy metrem, ale jazda na czerwonych światłach pod prąd, zrekompensowała zapach tuneli. Kimałem u zioma, który produkował bity dla raperów. Chata była pełna ludzi, sami grafficiarze. Różne ekipy, różne style, różne upodobania. Hugo dał mi trochę czekolady, bym skręcił jointa. Skręciłem, rozpaliłem i podałem dalej… Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Okazało się, że tam każdy kręci swojego jointa i pali go solo. Przed pierwszym tripem z Paryżakami nauczyłem ich, że tak nie wypada.
A jak było z tym malowaniem?
W nocy próbowaliśmy kilku spotów, aż w końcu zrobiliśmy piętrusa na Montparnasse. Malowaliśmy na nasypie, który był na wysokości 2-3 piętra. Kiedy kończyliśmy, to widziałem ludzi na balkonach na szlugu. Widzieli nas, ale nie bardzo ich interesowaliśmy. Wtedy poczułem, że chciałbym zamieszkać w Paryżu. Wróciliśmy na chatę i zajarani oglądaliśmy zdjęcia. Kilka dni później ruszyłem do Tuluzy, gdzie spotkałem się z nieżyjącym już Asperem. Następnie ruszyłem do Marsylii. Asper zaspał na samolot, a ja wróciłem do Paryża. To miasto działa na mnie jak magnes. Teraz chyba nie chciałbym już tam mieszkać, bo nie byłbym w stanie skupić się na niczym innym niż na malowaniu. Jednak chętnie tam wracam.
Długo mieszkałeś w Paryżu?
Nie. Nawet nie rok. Ale przez 7-8 lat wpadałem tam bardzo często. W czasie, gdy moją bazą był Paryż, co jakiś czas jeździłem na kilka dni do pracy do Londynu. We Francji nie miałem czasu na pracę.
Czym byłeś więc zajęty?
Rozkminialiśmy z chłopakami z NBK system metra. Całymi dniami i nocami łaziliśmy po tunelach, stacjach, torach. Śledziliśmy też ochronę. Nie liczyło się nic innego. Szybko zdobyliśmy klucze do metra i nagle tysiące drzwi stanęło przed nami otworem. Zaczęliśmy wchodzić wszędzie – do szatni kanarów, do biur vandal squadu. Ten system jest tak wielki i ma tyle opcji, że nie udało mi się go do końca rozkminić. Na dodatek co chwilę pojawiają się nowe opcje – nieaktywne przez ostatnie lata layupy nagle znów działają. Można natrafić na mikro drzwi, za którymi kryje się tunel dla elektryków, którym można wyjść kilka ulic dalej. Chciałbym zobaczyć trójwymiarową mapę wszystkich tuneli pod Paryżem. To musi być coś niesamowitego. Między malowaniem i obczajaniem organizowaliśmy keny. Wtedy w sklepach budowlanych były duplicolory. Jeszcze miały sztos krycie i ciśnienie. Kiedyś Soack zabrał mnie do Brico w południowej części miasta, do bogatej dzielnicy. Dobrze znał sklep i przez niego chowali keny do przeszklonych gablot. Zauważyliśmy, że półki nie mają tylnej ściany. Soack wcisnął się, a ja podawałem mu koszyki i siatki podobne do tych, które ma Ikea. Chowałem je w pobliżu wyjścia ewakuacyjnego. Przy którymś kursie przy naszej gablocie stanął sprzedawca i podawał keny klientowi. Było tak mało miejsca, że Soack nie miał, gdzie się schować, więc po prostu stał do nich tyłem. Nie zauważyli go! Kiedy już opróżniliśmy całą gablotę, wybiegliśmy z siatkami i koszykami przez wyjście ewakuacyjne. Alarm zaczął wyć tak głośno, że dostaliśmy skrzydeł. Mam przed oczami ekipę, która siedziała w pobliżu i kręciła jointa na dłoni. Odwrócili się, przez chwilę byli zdezorientowani, ale gdy zobaczyli nasze uśmiechnięte facjaty i siaty pełne kenów, zaczęli się śmiać i krzyczeć za nami – „Allez allez fuyez”.
Z perspektywy czasu i zdobywania kolejnych doświadczeń jesteś w stanie postawić tezę, że Paryż to niebezpieczne miasto? Opowiesz o jakichś hardcore’owych sytuacjach, które miały tam miejsce?
Jako osoba mieszkająca w Warszawie powiem, że większość europejskich stolic jest niebezpieczna. Kiedy mieszkałem w Paryżu, bardzo aktywny był vandal squad. To nie są odpowiednicy naszych sokistów, którzy mają ograniczone możliwości prowadzenia śledztw i tak naprawdę na za dużo nie mogą sobie pozwolić. To pełnoprawne psy, które skupione są tylko na graffiti. Przez długi czas działają po cichu – sledzą, robią zdjęcia z ukrycia, dają spokojnie skończyć panele. Po akcji spokojnie jadą za writerami do domu. Z drugiej strony – we Francji jest społeczne przyzwolenie na malowanie. Zwykłe psy nie traktują graffiti poważnie, ewentualnie jako wykroczenie… Od razu przypomniała mi się zabawna sytuacja, jaka spotkała nas z Soackiem.
Zamieniam się w słuch.
Zobaczyliśmy, że na 8 linii zaczęli stawiać na layupie, w którym od dawna nie można było spotkać żadnych składów. Airshaft był totalnie zablokowany, żadne klucze nie były w stanie go otworzyć. Wycięliśmy więc obok wąską kratę. Narobiliśmy przy tym rabanu jak Hiszpanie w filmach z 2001. Zawinęliśmy się i wróciliśmy dopiero w dzień, by otworzyć resztę drzwi. York i Chino byli przejazdem i stanęli nam na oko. Długo pracowaliśmy nad sensorami na drzwiach i w tunelu, ale w końcu się udało. Weszliśmy, skład stał. I to jeszcze ten nowy – brzydki jak tramwaj. Zajaraliśmy się na maksa, pomyśleliśmy, że może to będzie first hit. Soack usłyszał, że metro przejeżdżało bardzo powoli, co oznaczało, że wiedzą, że jesteśmy na torach. W tunelu i w airshafcie nie było zasięgu, nie mieliśmy jak zadzwonić do Yorka. Powoli wspięliśmy się do wyjścia. Czekamy, czekamy, cisza, nikogo nie ma. Soack dał mi znać, że wychodzi. Ja zostałem w środku z wszystkimi narzędziami, aparatem i kamerą. Ledwo wystawił głowę z dziury i już był na powierzchni. Szybko pokitrałem w tunelu cały sprzęt i stwierdziłem, że też wychodzę. Nic nie namalowaliśmy, więc uznałem, że najwyżej zaliczymy przypał za zniszczenie kraty.
Dobrze ci idzie budowanie napięcia (śmiech).
Powiem tak – wyciągnęli mnie tak szybko jak Soacka. Zorganizowali na nas obławę. Zjechało się z 20 ochroniarzy GPSR. Obstawili stacje przed i za airshaftem. Trzepało nas 5 gości postury rugbystów reprezentacji narodowej Nowej Zelandii. Byli zajarani. Już nam wmawiali, że się nie wypłacimy, że mają nagrania, odciski. Myśleliśmy, że nasza kariera właśnie dobiegła końca. Po jakimś czasie przyjechały psy i wsadziły nas do lodówy. Ruszyliśmy w stronę dołka. Po 300 metrach, na pierwszych światłach, otworzyły się drzwi i jeden z policjantów powiedział nam z uśmiechem – „Wypierdalać”. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Naprawdę nas puścili! Nawet nie spisali naszych danych. Wróciliśmy na chatę, a tam drzwi otwarte. Co jest? Weszliśmy do środka i zobaczyliśmy Yorka i Chino, którzy pakowali wszystko do worków na śmieci. Okazało się, że gdy tylko zobaczyli obławę, byli pewni, że pójdziemy siedzieć do sprawy, więc postanowili wyczyścić chatę przed przyjazdem psów.
Wszystkie przypały kończyły się tak pozytywnie?
Niestety nie. Kiedyś odwiedzili nas turyści z Niemiec. W 6 osób poszliśmy na akcję. Weszliśmy airshaftem, wybraliśmy odpowiednie miejsca do malowania i robienia zdjęć. Niemcy po jednej stronie składu, my po drugiej. Wszystko było obczajone. Cisza i spokój. Typowy paryski layup w loopie – długi chyba na 4 składy, czyli 20 wagonów. Wyluzowani i uśmiechnięci malowaliśmy z 15 minut i nagle zza rogu wybiegł na mnie wielki, kurwa, ogromny murzyn, który krzyczał „bouge pas”. Zacząłem biec w stronę drzwi prowadzących do airshaftu. Dogoniłem Soacka i jego dziewczynę. Zza frontu wybiegł Niemiec. Soack wbiegł we wnękę zamiast w drzwi i obaj się przewrócili. Jego dziewczyna biegła dalej, ja z nią. Nagle usłyszeliśmy w tle jakieś szamotanie. W pewnym momencie się przewróciła, podniosłem ją i dalej w nogi. Po chwili znowu się przewróciła, była tak zmęczona, że ledwo przebierała nogami. Doszliśmy do końca layupu, koniec stacji. Kurwa! Wyobraź sobie, że z platformy zeszło kilku ochroniarzy z psem. Zawróciliśmy i znów w głąb layupu. Lekkim truchtem dobiegliśmy do miejsca, gdzie Soack i Niemiec się przewrócili.
Gdzie podział się ten ogromny murzyn?
Siedział na nich! Dziwna sprawa, bo nie było Soacka, tylko dwóch Niemców. Ochroniarz coś do nas krzyczał, ale na moje szczęście nic nie rozumiałem. Potem się dowiedziałem, że groził nam, że jeśli się nie zatrzymamy, to zgniecie im głowy. Dziewczyna Soacka była Francuzką, więc wszystko bardzo dobrze zrozumiała. Zaczęła płakać. Powiedziała, że dalej się nie rusza. Pociągnąłem ją za rękę, ale się wyrwała. Ledwo dobiegłem do końca layupu. Na peronie było pusto. Dobra, wchodzę – pomyślałem. Nogi miałem ciężkie jak z żeliwa, a tam schody, kolejne i kolejne. W końcu dostałem się na ulicę. Wskoczyłem do jakiegoś autobusu. Udało się! Żyję!
Co z resztą ekipy?
Okazało się, że GPSR nie weszli do layupu w tym samym czasie. Jakimś cudem mijałem się z Soackiem, którego gonił ochroniarz z psem. Ochroniarz nie wykazał się zbyt dużą inteligencją, bo Soack uciekał pod metrem, a ten debil złapał go i wyciągnął za nogę. Sporo zaryzykował, bo gdyby Soack dotknął trzeciej szyny, to obaj by zginęli. Niestety udało się uciec tylko mi i Gaminowi. Gamin zawinął się airshaftem. Nikt nie podejrzewał, że tamtędy weszliśmy. Skończyło się na karze grzywny. I to nie jakiejś ogromnej, potrafią naliczyć więcej. Mieszkając we Francji, bardzo staraliśmy się uważać na vandal squad. Co kilka akcji zmienialiśmy ksywy, robiliśmy na innych spotach. Akcje na wholecary przygotowywaliśmy długo i dokładnie. Pomimo tego zauważaliśmy, że nas śledzą. Przez kilka ładnych lat udawało mi się tam aktywnie i bezkarnie działać.
Nauczyłeś się czegoś, mieszkając we Francji?
Na pewno tego, że jeśli jest dobra rozkmina, to na spokojnie można zrobić 6 lub więcej akcji w jeden dzień. Moja rada jest taka – nie róbcie wholetraina po kolorowym one manie, bo zbyt szybko zapomnicie, ile radości sprawił wam one man (śmiech). Chłopaki z NBK powiedzieli kiedyś bardzo mądre słowa – „Nie ma co brylować w towarzystwie, chwalić się i bujać z wszystkimi, bo jeśli kogoś złapią, to są duże szanse, że ktoś się wysprzęgli”. Niestety jeden z naszych rozjebał się po przypale. Wystarczyła godzina przesłuchania. Toam, jeszcze się spotkamy.