fot. @dziondzior
Tym razem oddaję Wam krótki i treściwy wywiad. Bez lania wody i poruszaniu niepotrzebnych kwestii. Częstochowski producent, graficiarz i ilustrator w jednej osobie, opowiada mi o swojej miłości do sampli, muzyce z lat siedemdziesiątych, pracy z polskimi raperami i tagowaniu bitami. Wiem, że to dziś niezbyt popularny trend, ale zdecydowałem się porozmawiać z muzykiem głównie o… muzyce. Rozmowę rozpoczynamy jednak w innych rewirach, w jego rodzinnym mieście.
Gdy słyszę „Częstochowa”, w mojej głowie z automatu pojawia się klisza myślowa, którą zaprezentowała mi kiedyś wykładowczyni. Powiedziała, że to miasto, w którym dzieci wykradają sobie w szkole kanapki z tornistra. Myślisz, że to miasto z ulicami będącymi na skraju ubóstwa?
Zdecydowanie jest to miasto, w którym nigdy się nie przelewało. Na każdym osiedlu można dopatrzyć się biedy, dostać w mordę albo zostać skrojonym, ale mówienie o skrajnym ubóstwie jest lekką przesadą. Wiesz, klasztor miesza się w zarządzanie miastem i takie są później efekty (śmiech). Zdarzało się, że po mieście latali mocno charakterystyczni, wygrzani ludzie, którzy upiększali nasze szare ulice. Więcej osób stąd wyjechało, niż przyjechało, bo możliwości, jakie daje Częstochowa, są do dziś kiepskie. Całkiem możliwe, że to wpłynęło na dużą kreatywność wśród lokalsów, bo wiele osób robi ciekawe rzeczy – często bezinteresownie, wyróżniając się z tłumu, tworząc kulturę, z którą warto się utożsamiać. Sam podchodzę do tematu w ten sposób. Poza tym staram się dopatrywać samych pozytywów i żyć z pasją. Lubię to miejsce.
Biak powiedział mi niedawno, że jesteś producentem, który ma stosunkowo krótki staż w robieniu bitów. Czym zajmowałeś się wcześniej?
Bity robię od prawie czterech lat. Wcześniej wolny czas spędzałem głównie na malowaniu graffiti. Maluję zresztą do dzisiaj, nie tylko graffiti, ale i obrazy czy ilustracje. W 2022 roku moje prace były częścią zbiorowej wystawy zorganizowanej w Miejskiej Galerii Sztuki w Częstochowie. Graffiti dało mi wiele przyjaźni. Poznałem między innymi Tuwima i Kot Kulera, z którymi nagrałem płyty. Biak, o którym wspominasz, też ma skille – oprócz kozackich tatuaży, potrafi dobrze malować. Ma nawet swój udział w klipie do numeru „Krew”.
Zauważyłem, że na (chyba) każdej twojej płycie są elementy graffiti.
Tak. Na pierwszej – tej z Pryksonem („103ner”) wykonałem ilustrację, która została spropsowana między innymi przez DJ-a Premiera i Evidence’a. Na epkę „Duch” został zaproszony Musk, all city z Łodzi. „Zbieraj artefakty ignorując kamery przemysłowe” to szczególne wydawnictwo, w które wciągnęliśmy wielu artystów. Za okładkę odpowiedzialny jest Laser z WR, jeden z moich ulubionych writerów. Do tego wykonaliśmy dziesięć indywidualnych prac na mapach metra NYC, które Kuler przywiózł z wakacji, te prace oczywiście pomogły nam w promocji albumu. Swoje cegiełki dołożyli też inni wielcy artyści. Na pewno dalej będę łączył ze sobą te dwa światy, bo daje to zajebisty efekt, który wyróżnia nasze krążki na tle innych, przeciętnych rzeczy.
Teraz chciałbym trochę pogrzebać w twojej muzycznej przeszłości – co skłoniło cię do tego, by usiąść przy bitmaszynie?
Od dzieciaka słuchałem mało popularnej muzyki – tata zarażał mnie takimi produkcjami. Rapem zajarałem się, kiedy w telewizji pierwszy raz zobaczyłem Wu-Tang Clan. Od tamtej pory diggowałem wszystko, głównie muzykę z Nowego Jorku, później otworzyłem się też na Zachodnie Wybrzeże. Większość płyt sprawdzałem pod kątem producentów – interesowałem się, kto jest odpowiedzialny za podkłady, to było dla mnie najważniejsze. Pod koniec 2019 roku żona kupiła mi Midi od Arturia. Uznała, że warto, bym sam zaczął komponować i bym dołączył do grona (śmiech). Później bardzo wkręciłem się w szukanie sampli. Odkryłem ogrom genialnych nagrań. Lata siedemdziesiąte są najlepsze, bo artyści w tamtym okresie grali muzykę ponadczasową. Oczywiście wykorzystuję te znaleziska w swoich bitach – odświeżam starą muzę, nadając jej nowe brzmienia. Lubię zaskakiwać i dodawać do swoich podkładów nieprzewidywalne dźwięki. Kilka bitów w jednym kawałku to jeden z moich ulubionych zabiegów. W każdy podkład staram się wpleść swojego taga, aby słuchacz wiedział (bez sprawdzania w creditsach), że go zrobiłem. Robienie bitów, traktuję jak tagowanie na ścianach. Jeśli znajdę melodie, których nikt wcześniej nie użył, to pojawia się uczucie nie do podjebania, uczucie euforii, którym szybko chcę się podzielić z raperem. Tak rodzą się moje projekty.
Szwed SWD powiedział kiedyś: „Mi wystarcza 5 godzin snu – dobrze się wtedy czuję, jestem względnie wypoczęty i nawet jeśli bywam ciut niedospany, to mnie wprowadza w fajny klimat. Nigdy nie mam dosyć, bo jestem od tego uzależniony, a taki rodzaj determinacji wynika na pewno z tego, że na wszystko musiałem zapracować sam” – a jak wygląda to u ciebie? Co wprowadza cię w dobry klimat i napędza do działania?
Trzy Harnoldy i można robić (śmiech). A tak na poważnie – wiele czynników wpływa na moją pracę i jej jakość. Zdecydowanie wolę się wyspać, bo kiedy jestem wypoczęty, mój mózg pracuje na pełnych obrotach, a pomysły – często – pojawiają się same. Nie jestem uzależniony od używek, więc sam proces nie musi być poprzedzony niczym konkretnym. Bucha mogę złapać na odsłuch po robocie. W ogóle zajebiste określenie „dymcia” ostatnio słyszałem – „babcian”. Chyba zagości w moim słowniku na stałe (śmiech). Muzyka to narkotyk, który pochłania dużą część mojego życia. Często łapię się na tym, że powinienem się już zająć czymś innym, a nadal odsłuchuje sample i szukam czegoś nowego.
Niedawno pojawił się twój materiał z Kot Kulerem – pamiętasz, jak w ogóle na siebie trafiliście?
Poznałem go podczas kręcenia klipu „Guerilla Rap”. Podbiłem do Warszawy z Tuwimem, a że oni od jakiegoś czasu już razem nagrywali, to pojawiła się ustawka. Od tamtej pory mamy sztamę. Na początku zrobiliśmy luźny numer „Życie 2”. Później wysłałem mu kilka nowych bitów, no i pykło. Cały album nagraliśmy na totalnym luzie, bez żadnych zobowiązań. Wspólne zajawy zaowocowały numerem „Krew”, do którego nagraliśmy klip. Kuler pożyczył kamerę i zorganizował operatora. Ustawiliśmy się pod Artchemią w Warszawie. Ziomale zjechali się z Łodzi, Gliwic i Częstochowy. Pierwsze ujęcia zrobiliśmy na furce, na której wszyscy baunsowali… właściciel nie był zadowolony, ale wyjebka na jego lament. Później zakupiliśmy kilka zestawów kenów i zaczęliśmy się szwendać po stolicy. Oczywiście wszystko spontanicznie. Znaleźliśmy spot. Na zegarku godzina siedemnasta, trafik w chuj, ludzie wracają z robo. Podbiliśmy pod ścianę, rozrysowałem wrzuta z 17 liter. Siadło pięknie, wszystko nagrane. Tego dnia siadło jeszcze kilka throwek i tagów. To był spoko dzień, a efekty można sprawdzić na YouTubie.
Spoko będzie też pewnie twój materiał z Hadesem i Biakiem. Na jakim etapie jest krążek?
Większość bitów, które wybrali, są w dość agresywnej stylistyce – mam na myśli mocne bębny i niepopularne sample. Powiem tak – bardziej horror niż soul czy jazz. Na płycie znajdą się nawet podkłady sprzed trzech lat, czyli z czasów, kiedy dopiero zaczynałem tworzyć. Każdy z nas ma swoje obowiązki, więc nie wiadomo, kiedy album będzie skończony. Nie narzucamy sobie presji. Wyklaruje się sam, z czystej zajawy do hip-hopu. Z czasem do projektu dołączył też Rak Raczej. Można więc powiedzieć, że zrobił nam się z tego taki trochę projekt w stylu Północ-Centum-Południe.
A jeśli już wywołałeś projekt PCP. Polski rap z tamtych czasów wpłynął jakkolwiek na twoje produkcje?
Zdecydowanie tak. Jest masa świetnych produkcji w polskim rapie, choćby muzyka Noona, Magiery, Decksa czy Ostrego. Ich muzyka jest nieśmiertelna jak nawijka zip składowa. Najbardziej katowanym przeze mnie polskim krążkiem była epka „Najebawszy” Smarkiego, na której Kixnare wyprodukował wszystkie bity, arcydzieło. Mini smaczek jest taki, że pochodzimy z tego samego miasta, więc radość była jeszcze większa (śmiech). Ulubiony bit to „Na żywo” wersja L.A. z albumu Włodiego. Natomiast ulubiony producent z lat 2000 to zdecydowanie Waco. Jego patenty na zmiany bitów w różnych momentach numeru były mocne, urozmaicało to utwory, tworzyło klimat nie do podrobienia, szacunek. Obecnie sporadycznie słucham polskiego rapu, a jeśli już, to sprawdzam podziemie – jest co, bo grupka ciekawych graczy mocno działa. Fajnie, że mam możliwość współtworzyć tę kulturę.