fot. @dziondzior
Autorem powyższego cytatu jest Tuwim – łódzki writer i raper w jednej osobie – dobrze czuje się, robiąc daszek gdzieś w centrum miasta, choć w ostatnich miesiącach częściej można było go zobaczyć za mikrofonem niż z puszką Mołotowa w ręku. Kilka miesięcy temu oddał w ręce słuchaczy epkę „Duch miasta”. Obecnie powoli szykuje się do premiery krążka projektu NAZWA, który współtworzy z Kot Kulerem i Pstykiem. W rozmowie opowiedział mi o tym, jak wygląda dziś jego rodzinne miasto, „zajebaniu zdrowia i relacji z bliskimi” i spierdolce, po której postanowił trochę zwolnić z malowaniem.
Bogusław Linda nie był przez jakiś czas mile widziany w Łodzi, bo nazwał miasto włókniarzy – „miastem meneli”. Miał trochę racji określając w ten sposób twoje miasto?
Uważam, że szufladkowanie samo w sobie jest kiepskim pomysłem na wyrażenie zdania. „Łódź miasto meneli” to takie samo stwierdzenie jak na zachodzie „Polak, czyli złodziej”. Nie ma co ukrywać, że po upadku przemysłu włókienniczego w mieście, nastąpił znaczny wzrost bezrobocia i biedy, a co za tym idzie – alkoholizmu, przestępczości i innych patologii społecznych. Brak perspektyw, szarość, wkurwienie na twarzach, słynna wojna dwóch klubów piłkarskich, która dzieli miasto praktycznie na pół, dziurawe drogi, łowcy skór, dzieci w beczkach, etykieta szarego miasta. Mógłbym negatywy tak wymieniać i gdyby się tylko na nich skupiać, to oczywiście, że można określić miasto w ten sposób. Jednak – jako osoba mieszkająca w Łodzi od urodzenia – widzę, jak miasto zmieniło się w ciągu ostatnich lat, zwłaszcza ostatnich dziesięciu. Wielu moich znajomych, którzy przyjeżdżają tu po dłuższej przerwie, są w szoku, widząc zmiany, jakie tu zaszły. Ci, którzy przyjeżdżają po raz pierwszy, są zachwyceni architekturą i kulturą. Łódź w 2021 roku znalazła się na 25 miejscu listy „Best of the world” magazynu National Geographic – jako jedyne polskie miasto. Mieszkańcy mają w sobie silne przywiązanie i z dumą wyznają „Reprezentuj godnie miasto”. Mamy też ogromną moc wstawania z gleby po upadkach i ciągłą chęć pokazywanie innym, ile jest w nas siły. W wypowiedzi pana Lindy jest sporo prawdy, bo łatwo w Łodzi potknąć się o śpiącego żula. Trudno też przejść Piotrkowską i nie zostać zaczepionym o drobne. Nadal istnieją miejsca nietknięte rewitalizacją, w których panuje srogi rozpierdol, można dostać w twarz, a ludzie żyją w nieludzkich warunkach, zalewając codzienność alkoholem. Podsumowując – w wypowiedzi pana Lindy jest sporo prawdy, jednak szufladkowanie całości, biorąc pod uwagę tylko jedno ze zjawisk, jest słabe.
Przywołujesz ranking, który przygotował magazyn National Geographic, a w ludziach też zaszły widoczne zmiany?
Myślę, że tak. Mieszka tu sporo ambitnych i utalentowanych osób z otwartą głową, które bez względu na otoczenie robią swoje – wiedzą czego chcą i dążą do celu. Na pewno obserwuję duży przyrost artystów i obcokrajowców studiujących w Łodzi. Społeczeństwo miesza się i coraz częściej zauważam jego wielowarstwowość. Mam wrażenie, że w ostatnich latach w ludziach mocno odżyła zajawka – na przykład graffiti odrodziło się w pięknym stylu. Mnóstwo małolatów ma zajawkę na deskę. Ogólnie jakby więcej w życiach ludzia. Duży wpływ na moje spojrzenie ma na pewno fakt, że ponad 10 lat swojego życia poświęciłem na używki, uciekanie od emocji i brak komunikacji ze światem. Od 5 lat, od kiedy jestem trzeźwy, naprawdę się rozwijam, przez to też, czuję się częścią tych zmian, które zachodzą obok mnie. Nie odpowiem ci czy to kwestia zmian wokół, czy samego siebie. Czuję jednak, że sporo ludzi zalicza w moim otoczeniu życiową rewolucję.
Co masz na myśli, mówiąc, że zajawka na graffiti odrodziła się w pięknym stylu?
Był moment, kiedy stare ekipy przestawały malować, służby miasta sprawnie buffowały ściany, a uciekający czas ścierał z nich chrom. Graffiti na łódzkich ulicach było coraz mniej. Jakoś około 2015 roku powrót jednego gracza nakręcił scenę. Myślę, że jego działanie spowodowało, że znów całe miasto pokryte jest różnego typu obrazkami – zaczynając od srebrnych t-opow, kończąc na kolorowych blockbusterach z chuj wie ilu kenów. Sporo jest też porobionych dachów, stylów z wałka i wysiedzianych (wręcz legalowych) prac w samym centrum. Fakt, że temat poszedł tak szybko i intensywnie, nakręcił sporo małolacików, którzy – mam nadzieję – będą przyszłością tej sceny.
W którym rodzaju graffiti czujesz się najlepiej?
Najlepiej czuję się na streecie, zwłaszcza na dachach. Tam mogę sobie porzeźbić na spokojnie porządnego styla, którego w ciągu dnia widać z daleka. Lubię graffiti w mieście za klimat szlajania się z mordami po kilka godzin i szukanie spotów. Czasem frustruję się, gdy któryś raz krążymy wokół tych samych ulic i nie łapię pomysłu na miejscówkę. Szlajanie się daję mi dużo inspiracji – zawsze podkręca mi to tematy do pisania tekstów. Uwielbiam rozmowy o scenie. Wiesz, kto co przyjebał, odjebał i tak dalej (śmiech). Graffiti było dla mnie formą terapii, pomogło mi w wychodzeniu z uzależnień. Adrenalina plus satysfakcja i poczucie spełnienia idealnie wypełniały pustkę, którą odczuwałem. Pozwoliło mi poczuć się kimś mimo strat moralnych, które wyrządziłem sobie używkami.
Skąd w tobie miłość do skakania po dachach?
Od dziecka miałem fazkę na wspinanie się i podziwianie widoków z góry. Czuję wtedy, że jestem ponad tym wszystkim, co dzieje się na ziemi. Lubię robić takie miejsca, by ludzie łapali rozkminkę w stylu – „jak on tam, kurwa, wlazł”. Zawsze, kiedy siądzie dobry daszek, nachodzi mnie ochota na kolejną misję – czyli dobrą fotkę. Uczucie, które daję mi widok obrazka dzień po zrobieniu, jest nie do podjebania. Czuję się wtedy królem. Miałem w życiu okres, gdy bez graffiti czułem się źle. Byłem od niego uzależniony. Przynajmniej raz w tygodniu musiałem coś namalować. Obecnie totalnie nie mam takiej potrzeby. Przepracowałem ten temat i dziś graffiti traktuję tylko zajawkowo. Chcę, to robię, a jeśli nie chcę, to mam wyjebane. Nie czuję rywalizacji. Ostatnio więcej uwagi poświęcam na rap, zabawę w montaż klipów i w prozę życia. Jednak z robienia dachów się nie wyrasta i pewnie jeszcze nieraz krzyknę – „dawaj, robimy, kurwa, ten daszek”.
Namówię cię na opowiedzenie jakiejś historii związanej z malowaniem miasta?
Z malowaniem jest trochę tak, że gdy jesteś w sztosie, to potrzebujesz ciągle więcej, bardziej i mocniej. Którejś pięknej zimy byłem mocno rozkręcony, do tego roztrenowany na siłowni i w bieganiu, co sprawiało, że nie czułem strachu. Rozkminiłem z kolegą ścianę na skrzyżowaniu w samym centrum miasta pod kamerą monitoringu miejskiego, którą mieliśmy praktycznie nad głowami. Robiliśmy szybkie chromy, kiedy nagle, przy dosłownie ostatnich szlifach, pod ścianę wjechały nam psy. Gość na obczajce zauważył ich w ostatniej chwili – jechali powoli z wyłączonym sygnałem. Wiedzieli, że mamy czekera i chcieli nas przechytrzyć. Zacząłem spierdalać wzdłuż budynków, a oni za mną. Szybko mnie dogonili, jednak na drodze była taka szklanka, a ja miałem buty z antygripem i gdy znaleźli się na mojej wysokości, obróciłem się i dałem dyla w przeciwnym kierunku. Nim wyhamowali na lodzie, ja leciałem już przez środek skrzyżowania. Jeden za mną wybiegł, reszta cisnęła samochodem. Cała uwaga była skupiona na mnie, więc ziomek spokojnie sobie spierdolił w uliczki. Przeleciałem przez jakieś ogrodzenia. Gdy chłop, który biegł za mną, to zobaczył, chyba zwątpił, bo nikogo już za mną nie było. Chciałem wybiec zza budynku, ale oni już tam byli, więc z powrotem przez płoty. Wjebałem się na teren prywatny jakiejś firmy i z drugiej strony zobaczyłem garaże za bramą. Wspiąłem się na nią resztkami sił i z bramy skoczyłem już na garaże. Na ich dachu spędziłem godzinę. Leżałem i obserwowałem na ścianach odbicia niebieskiego światła kogutów. Po godzinie zszedłem na ziemię i na totalnej przyczajce omijając kamery, wróciłem z buta przez pół miasta. Kiedy dotarłem do domu, dowiedziałem się, że reszta brygady też jest bezpieczna. Pojawiła się ogromna satysfakcja i poczucie zwycięstwa. Po tamtej akcji trochę zwolniłem tempo.
Dlaczego zwolniłeś? Pomyślałeś, że nie warto tak ryzykować?
(Po chwili namysłu). To, że wróciliśmy wtedy do chaty bez szwanku, było naprawdę spowodowane dużym fartem. Ta akcja nasyciła mnie aż nadto, jeśli chodzi o mocne wrażenia. Zdałem sobie sprawę, że wolę spoty, gdzie mogę się trochę przyczaić, ale zrobić wysiedziany obrazek. Oprócz tego – wierzę w znaki i nadinterpretuję niektóre sytuacje życiowe. Tę odczytałem w stylu „stary, zrobiłeś swoje, odpocznij trochę”. Takie jest też moje podejście do życia na co dzień.
Wcześniej powiedziałeś, że 10 lat swojego życia poświęciłeś na używki. Masz w związku z tym mentalne blizny?
Po ponad roku w ośrodku, łącznie pięciu latach w terapii, czuję, że tamten okres mam już za sobą. Bardzo dużo rzeczy przepracowałem. Niesamowitą wiarę w siebie daje mi osiąganie celów i bycie lepszym w tym, co robię. Po analizie siebie doszedłem do wniosku, że nie piłem i nie ćpałem, żeby się dobrze bawić, czy być wydajniejszym, lecz aby uciec od emocji i przygniatającej rzeczywistości. Doprowadziłem się do stanu, w którym nie wyobrażałem sobie dnia bez zajebania czegoś – byle się odciąć. Leciałem już w benzo i opiaty, dodatkowo łączyłem je z alkoholem. Wyjście z tego uważam za swoje drugie narodziny. Zajebałem zdrowie, zaufanie bliskich, relacje z rodziną, szkołę i lata, które mogłem poświęcić na przeżywanie i rozwój. Jednak czuję, tak od początku tego roku, że jestem już naprawiony. W chuj nadrobiłem. Spełniłem się w swoich pasjach, które zawsze były dla mnie ważniejsze, niż jakieś życiowe sprawy. Naprawiłem swoje emocje i potrafię nad nimi panować, mimo że, odczuwam nadal silnie i uważam się za osobę nadwrażliwą. Decyzja o pójściu do ośrodka uratowała mi życie. Jestem za to wdzięczny Dawidowi, Damianowi i Sarze.
A z drugiej strony – te wszystkie doświadczenia z substancjami zmieniającymi świadomości dały ci coś pozytywnego?
Jestem daleki od promowania pozytywnego skutku działania narkotyków. Jestem z tych, których wkurwia ta nowa moda na xanaxy i kodeinę, które to substancje lansują w swojej muzyce fejmowi małolaci. Kiedyś środowisko hiphopowe mocno dissowało brauniarzy, „nosy” też były złe. Dziś kodeina jest spoko, choć to przedsionek do grzania hery. Benzo – które wysysają z emocji – też są cool. Chujowo, że pogubiony małolat bez dobrego wzorca wyniesionego z domu, patrzy na takiego gościa i myśli sobie – „jaki on jest zajebisty, też muszę spróbować tej kody”. Hip-hop powinien nieść pozytywne wartości, powinien pogubionym dzieciakom zastępować starszego brata, a nie wpierdalać do ich młodych głów toksyczny przekaz. Dzięki doświadczeniom z dragami dowiedziałem się, do czego jestem zdolny i ile mam zawziętości jeśli czegoś naprawdę chcę. Pokazały mi też granice wytrzymałości mojego organizmu. Poprzez ciągłe batalie z samym sobą i moralne kace, zajrzałem w głąb siebie.
Chcesz coś jeszcze dodać?
Uważam, że obecna moda na łączenie psychodelików i zioła nie jest spoko, bo nie wszyscy mają predyspozycje psychiczne do tych rzeczy. Używane w niewłaściwy sposób mogą przyczynić się do aktywacji ukrytych chorób psychicznych. Codzienne palenie zioła pozbawia wielu ludzi ambicji i ich totalnie rozleniwia, bo przecież „dobrze jest tu i teraz, po co robić coś więcej”. Nie mam zamiaru propagować trawki jako fajnego narkotyku, bo niektórzy nie powinni palić nawet najmniejszych ilości.
Na projekcie NAZWA, który tworzysz wraz z Kulerem i Pstykiem, będziecie się rozliczać ze swoimi demonami?
To projekt typowo truskulowy w pozytywnym i dynamicznym tonie. Poruszyliśmy tematy antyrządowe, zajebaliśmy trochę braggi, pogadaliśmy o naszym ziomalstwie, rapie i zajawce. Mamy jeden numer, który można potraktować jak rozliczenie się z przeszłością i jest to taka trochę przestroga dla małolatów, że osiedlowe życie nie zawsze kończy się happy endem. Do tego numeru dograł się też O.S.T.R. Cały materiał jest już gotowy. Zbieramy się do klipu, który mamy realizować w maju. Później już tylko okładka, streamy i siemano.