W sierpniu jeden z czytelników, podczas rozmowy o zapomnianych w naszym kraju producentach z najtisowej ery, wspomniał w komentarzu o Easym Mo Bee. Artystę znają zapewne ci, którzy na swoich półkach mają płyty Biggiego, 2paca czy Das Efx – a to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Producenta znać muszą także ci, którzy interesowali się karierą Milesa Davisa. Easy Mo Bee jest bowiem współautorem ostatniego studyjnego albumu trębacza. Mowa naturalnie o „Doo-Bop”. – „Przed współpracą rozmawialiśmy długo o tym, w jakim kierunku chcielibyśmy pójść. Powiedział mi: rób, co masz robić, a ja podążę za tobą” – tak współpracę w jednym z wywiadów wspominał Easy. A do samej współpracy miało dojść w dość… naturalny sposób. Pewnego letniego dnia Miles siedział w swoim nowojorskim mieszkaniu z otwartymi oknami, nasłuchując odgłosów ulicy. W pewnym momencie stwierdził, że chce stworzyć krążek, który w pełni odda klimat nowojorskich ulic i przecznic. Jakiś czas później złapał za telefon, wykręcił numer Russella Simmonsa i podpytał go o producentów, którzy mogą pomóc mu w spełnieniu tej muzycznej wizji. Współzałożyciel Def Jamu podpowiedział mu, by skontaktował się z Easym Mo Bee. Nie minęło zbyt wiele czasu i panowie siedzieli już w studiu. Niestety współpraca została brutalnie przerwana. W chwili śmierci Davisa gotowych było tylko sześć numerów. Mo Bee poproszony więc został przez ludzi z Warnera o wykorzystanie kilku niewydanych wcześniej partii Milesa Davisa na trąbce. Tak powstały: „High Speed Chase”, „Fantasy” i „Misterium”. Longplay do sprzedaży trafił ostatecznie w czerwcu 1992 roku i został dość chłodno przyjęty. Miles pewnie krytyką krążka by się nigdy nie przejął, bo – jak to kiedyś powiedział: „Życie jest przygodą i wyzwaniem. Nie chodzi o to, żeby stać tam, gdzie jest bezpiecznie. Ja zawsze byłem sobą. Przez całe życie. Jeśli ktoś chce tworzyć, musi być gotowy na zmiany”.