Dzisiaj pojawiła się trzecia część historii polskiego breakingu. O tym, co działo się na początku lat 2000 opowiedział mi El Cookizo z Azizi Hustlazz. Poniżej fragmenty naszej rozmowy.
Co masz na myśli?
Jak na tamte czasy to było to dość drogie, popularne i bardzo konkretne wydarzenie. Pojawiało się tam pełno osób niezwiązanych z b-boyingiem. Z jednej strony impreza robiona z pompą, a z drugiej – brak nagród dla zwycięzców. Paradoks. Tym bardziej że wtedy odbywały się już mniejsze b-boyowe wydarzenia z konkretnymi nagrodami, które pokrywały ci przynajmniej koszty podróży. To znaczy nagrodą za wygranie „Battle of the Year Poland” była możliwość wystąpienia na „BOTY” w Niemczech. My po wygranej w 2003 roku dostaliśmy wyjazd na inną imprezę do Niemiec. Została ona jednak odwołana przez organizatorów. Wtedy zaczęliśmy się upominać o swoją nagrodę. Zostaliśmy więc nazwani przez organizatorów i redakcję hip-hop.pl „zdrajcami hip-hopu, którzy nie tańczą dla zajawki”. (śmiech) Nie byliśmy prawdziwymi hiphopowcami, bo mieliśmy czelność walczyć o to, co nam się należało. Pamiętam, że wyjazd miał mieć równowartości około 5 tys. złotych, ale – jak wspominałem wcześniej – impreza została odwołana. Naturalne więc było, że chcieliśmy wykorzystać fundusze po swojemu. Organizatorzy uznali jednak, że pieniądze nam się nie należą i nigdy ich nie zobaczyliśmy. (śmiech)
Ale były i takie sytuacje, że na brak hajsu specjalnie nie narzekaliście.
Zależy, co masz na myśli mówiąc „hajs”. Pieniądze były, ale dla różnych ludzi, różne kwoty. Niektórych zadowalało 50 złotych, a niektórzy krzywili się, gdy mieli dostać 5 tys. złotych. Było kilka ekip, które sobie radziły, bo potrafiły zorganizować sobie płatne pokazy za duże pieniądze – czasami nawet kilka tysięcy na osobę. Bywały takie weekendy, kiedy Azizi Hustlazz potrafiło zgarnąć na łeb po kilka tysiaków. Znaliśmy swoją wartość. Niemniej jednak takie weekendy w naszej b-boyowej karierze zdarzały się bardzo rzadko, to były ewenementy. W większości ludzie chcieli nas wymanewrować. Cały polski b-boying cierpiał wtedy na brak hajsu z tańca. Ale z drugiej strony nie ma się co dziwić – hip-hop w Polsce był zakłamany i mówił, że nie robimy go dla pieniędzy. Jeśli chciałeś na nim zarabiać, to automatycznie nie byłeś „prawdziwy”, sprzedałeś się i tak dalej. Te idiotyczne zasady narobiły nam wszystkim wiele złego, ale takie to były czasy. Dopiero co wychodziliśmy z przedszkola, więc też popełnialiśmy przedszkolne błędy. Pamiętasz, co się działo, kiedy Tede na „Sporcie” mówił otwarcie o zarabianiu pieniędzy? Wszyscy strasznie się dziwili i nie wiedzieli, o co mu chodzi. „To ty nie robisz tego dla zajawki”? – takie pytania pojawiały się nagminnie. Powoli walczyliśmy z tym stanem rzeczy, ale nie wiem, czy w b-boyingu tak naprawdę udało się z tym wygrać. Co z tego, że Azizi i Nontoper Mielonka miały konkretne stawki, jak pojawiali się inni, którzy brali za te same fuchy 10% tego, co my chcieliśmy. Byli też tacy, którzy pojawiali się na pokazach za przysłowiowy prestiż i dla fejmu. (śmiech) Bo umówmy się – organizatorom, którzy nie byli związani z hip-hopem i chcieli zrobić po prostu pokaz tańca, nie robiło różnicy, kto się u nich pojawi. Nie potrafili jeszcze ocenić naszych umiejętności.
Cały wywiad znajdziecie tutaj.