Jakiś czas temu jeden z najbardziej szanowanych graczy na scenie powiedział, czym jest dla niego graffiti. Wypowiedzi pochodzą z książki „Subiektywnie o graffiti”, za którą odpowiada Artek Leser.
Urwis: „Graffiti jest grą. Niektórzy uprawiają sporty – grają w tenisa czy piłkę, a ja maluję. Skoro jest gra, to musi być wygrana. Dla mnie wygraną w tej grze jest fejm. Nie ważne, jakie mam tenisówki, czy jakiej słucham muzyki. Nie ważne kto przychodzi do mnie na urodziny, nie ważne, jaki mam kolor skóry, ile zarabiam i mam na koncie. Ważne jest tylko to, czy potrafię napisać swoje imię w przestrzeni miejskiej tak, żeby inni je zapamiętali i czy oni je szanują. Uważam, że graffiti nie jest sztuką. Jak słyszę, że graficiarze są jakimiś artystami, to często zastanawiam się, czy jest to trafne określenie. Zawsze powtarzam, że sztuka musi być dobra dla twórcy i odbiorcy, a graffiti często jest zjawiskiem bardzo egoistycznym, nieliczącym się z przestrzenią, wchodzącym bez pytania. Nie ma nic dobrego w zamalowanych oknach w pociągach dla pasażerów czy w zniszczonych elewacjach dla właścicieli elewacji. Przyszłość graffiti mnie nie obchodzi. Nigdy się nad nią nie zastanawiałem. Martwi mnie to, jak sprzedaje się graffiti, do jakichś cropptownów , do establishmentu. Uważam, że nie jest to dobre, gdy tam przenika. Zawsze się jarałem tym, że graffiti było zjawiskiem niezależnym od głównego nurtu. Że nikt nie miał wpływu na to, jak moje graffiti wygląda. Niezależność jest świetna dla młodych, szczególnie zbuntowanych, ludzi. Mam świadomość, że biorę udział w czymś, co zaczęło się w latach 70. w Nowym Jorku i miało taką siłę, że okrążyło cały świat. Nie chciałbym się skomercjalizować. Mówię za siebie. Niektórzy moi koledzy posprzedawali swój styl, swoją twórczość – denerwuję mnie to. Nigdy sobie nie kupiłem jakiejś kooperacji np. Adidasa z Can2, bo się tym brzydziłem”.