Siwers, od lat kojarzony z warszawskimi składami JWP i Bez Cenzury, robi z nami „Powrót z drogi donikąd” i wymienia kilka mocnych utworów, w których wziął udział. Na początek „Jesteśmy wszędzie”, do którego klip zrealizowany został w Amercye Południowej.
Siwers: Podróż do Ameryki Południowej była dość skomplikowana i trwała prawie dwie doby. Rozpoczęliśmy ją w pociągu, który zabrał nas do Berlina. W Niemczech spotkaliśmy się z naszym kolegą grafficiarzem – Chorym z WTK, który przy okazji jest ogromnym fanem płyt winylowych. Więc w miłej, hiphopowej atmosferze przezipowaliśmy sobie u niego aż do momentu, kiedy mieliśmy lot do Paryża. W Paryżu dopadła mnie taka gorączka, że przez moment myślałem nawet o tym, by wracać do Warszawy. Na szczęście chłopaki poratowali mnie „aspirynką” i jakoś powoli mi przechodziło. Może nie będę zdradzał kto, ale jeden z nas też nie zniósł za dobrze podróży. Nie był w stanie mówić w żadnym języku i… musieliśmy go wieźć na wózku bagażowym w jednym bucie. (śmiech) W pewnym momencie wyszedł do nas kapitan samolotu i powiedział, że kolega na wózku bagażowym na pewno nie poleci, a my, jeśli chcemy, to nas zaprasza, ale na pewno nie dostaniemy na pokładzie napojów wyskokowych. No i zaczął się mały problem. Była z nami ekipa filmowa, mieliśmy robotę do ogarnięcia, więc musieliśmy lecieć do tej Brazylii. Naszym ziomkiem zaopiekowała się obsługa lotniska i ostatecznie do Ameryki Południowej poleciał następnego dnia. Czas w Brazylii mijał nam bardzo przyjemnie. Czwartego dnia uprawiałem zapasy z Łajzolem, które skończyły się tym, że miałem poważnie kontuzjowaną nogę. Noga była na tyle kontuzjowana, że zakrwawiłem dwie koszulki! O godz. 3 w nocy pojechaliśmy do szpitala, gdzie mili ludzie mnie uratowali. Byli na tyle mili, że, nawet kiedy uciekałem po szpitalu na wózku inwalidzkim, nie zadzwonili po policję. (śmiech) Kilka dni później znajomy, który zajął się nami na miejscu, zabrał nas do faweli, do których lepiej bez znajomości nie wchodzić, bo wizyta może skończyć się tragicznie. Kiedy usłyszałem, że lepiej będzie, gdy schowamy czapki i telefony, czułem się tak, jakbyśmy wjeżdżali na front. (śmiech) Powiem ci tak: fawele w Brazylii, to miejsce, do którego nie dochodzi słońce. Kilka dni później widziałem z okna (siłą rzeczy byłem uziemiony przez kontuzję), jak chłopaki, z którymi byłem na wycieczce, kłócą się z taksówkarzem. Nie potrafili się z nim dogadać. No i w pewnym momencie podjechała policja, która zajmuje się poważniejszymi interwencjami… Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, choć przez chwilę musieli poleżeć na ziemi.
Więcej podobnych historii znajdziecie tutaj.