Nie zbliża się żadna rocznica wydania debiutanckiego krążka Sariusa. Nie ukazuje się też reedycja albumu „Blisko leży obraz końca”. Częstochowski MC za kilka chwil wypuszcza swój kolejny longplay, a to doby moment, by się cofnąć i powspominać z Epromem, jak wyglądała praca nad płytą, dzięki której Sarius wszedł do przemysłu muzycznego.
DJ Eprom: W tamtym czasie firma, w której pracuję, wynajmowała przestrzeń biurową w tym samym miejscu, w którym znajdowała się siedziba wytwórni Asfalt. Sarius pewnego razu dostarczył im swoje demo z chyba trzema kawałkami. Jakoś tak naturalnie wyszło, że zostałem zapytany przez Tytusa, czy chciałbym wyprodukować debiutancki krążek młodego chłopaka z Częstochowy. Jako że spodobały mi się jego utwory – słychać było, że ma umiejętności, talent i jest ciekawy – zgodziłem się. Nie bez znaczenia był też fakt, że czułem wtedy duży głód produkowania, miałem ochotę na zrobienie klasycznej płyty z raperem i miałem po prostu na to czas. Mogłem się tym zająć z miejsca. Ważne jest dla mnie, bym mógł współpracować z osobami, które mają otwartą głowę i mogę działać po swojemu – proponuję brzmienie, styl, rozwiązania. Nie współpracuję z raperami na zasadzie: chciałbym mieć podkład w takim i takim stylu. Zrób mi taki”. Nie robię bitów na zamówienie. Praca nad „B.L.O.K.” poszła nam bardzo szybko, ale to też pewnie dlatego, że ja z reguły pracuje w takim tempie. Nie lubię, kiedy temat mi się ślimaczy. Codziennie produkowałem dla Sariusa nową muzykę, a on od razu pod nią pisał. Następnie umawialiśmy się na sesję w studiu. Wokale nagraliśmy na 2-3 spotkaniach. Bardzo nakręcałem się, słysząc nasze kolejne wspólne kawałki. Nie robiłem sobie więc przerw i od razu siadałem do kolejnych bitów. Zapamiętałem go jako człowieka, do którego uśmiechnął się los i otrzymał od niego bardzo dużą szansę. To pozytywny ziomek, ale wtedy był dość wycofany, nieśmiały. Dziś jak na niego patrzę, to widzę tego samego gościa, ale widać, że o wiele więcej w nim pewności siebie. Wówczas w kontakcie towarzyskim tej pewności nie miał, ale trzeba przyznać, że za mikrofonem robił swoje. Po premierze płyty otrzymałem dużo pozytywnego feedbacku za produkcje i brzmienie. Mentos np. mówił mi, że słychać, że mamy swój przelot. Album zrobiliśmy na wspólnej muzycznej chemii. Nie kalkulowaliśmy, czy płyta spodoba się ludziom i czy się sprzeda. Czysta zajawka. Uważam, że krążek do dziś się broni.
Dalszą część tekstu znaleźć można pod tym linkiem.