Xman hip-hopem zainteresował się około 35 lat temu, czyli w czasach, kiedy takie pojęcia jak „hiphopowiec” czy „graffiti” w naszym kraju jeszcze nie funkcjonowały. Początki oczywiście nie były łatwe – muzyki słuchał tylko z przegrywanych kaset, malował byle jakimi farbami, a inspiracje czerpał z kilku czarno-białych zdjęć. Z czasem dołączył do ekipy United Clan i od tego momentu jego życie na poważnie związało się z hip-hopem.
A te prawdziwe uprawiałeś wtedy dość namiętnie. Pamiętasz akcję, kiedy zrobiliśćie pierwszego w Polsce kolorowego „whole traina”?
Pamiętam, że na akcji byłem w skórzanych spodniach, bo byliśmy po baletach. (śmiech) Zresztą na tych baletach napierdalałem się z jakimś gościem, bo miał problem do mojego „berlińskiego” stroju. Ja tam nie jestem jakimś zawodnikiem, nie lubię przemocy, ale musiałem go wtedy sprowadzić do parteru. Sam pociąg robiliśmy dokładnie 21 lipca 1996 roku zwykłymi końcówkami! Tej nocy poszło około 50 farb, a sama praca zajęła nam z dwie godzinki. Około godziny 4:30 wróciliśmy na miejsce, by zrobić zdjęcia. Po kilku dniach, przy odbiorze, zobaczyliśmy, jak kiepsko wyszły. Na żywo obrazki prezentowały się zdecydowanie lepiej. Niestety nie nacieszyliśmy się nimi zbyt długo, bo o 14. kolejka była już umyta.
Legalne kolejki w Gdańsku to był dobry pomysł?
Nie chcę tego oceniać. Tutaj chłopaki z Gdańska musieliby się wypowiedzieć. Przypuszczam, że gdyby legalne malowanie pociągów odbywało się Warszawie albo Katowicach, to ludzie też by na to poszli. Zakazany owoc smakuje jednak najlepiej, ale może i sam bym poszedł pomalować taki pociąg? Zobaczyłbym, jak to jest robić na maksa dopracowany panel w ciągu dnia. Najgorsze w tym wszystkim byłoby, gdyby ktoś malował legalną kolejkę i mówił, że zrobił ją na nielegalnej akcji. (śmiech)
Swego czasu związałeś się z EWC. Myślisz, że ta ekipa dominowała wtedy w Polsce?
To już tak jest, że jeśli jesteś w danej brygadzie, to wydaje ci się, że jest najlepsza i najaktywniejsza. Z perspektywy czasu uważam, że na kolejkach na pewno dominowali, ale nie byli jedynymi, którzy dobrze i dużo robili. Choć był czas, że w Trójmieście nie mieli sobie równych. Ja ich ceniłem przede wszystkim za to, że nie oceniali ludzi po wyglądzie, byli życzliwi i pomocni. W pewnym momencie bliżej było mi do EWC niż do mojej macierzystej formacji United Clan. Z EWC zrobiłem też najwięcej nielegalnych i hardcore’owych rzeczy. Jeździłem np. na dachach pociągów, „surfowałem” – chciałem pokazać, że to ja jestem najbardziej pojebany. Zdarzyło mi się kilka razy robić wrzuty samemu, wiem, jak pachnie kolejka od spodu i co czujesz, gdy uruchamia się nad tobą kompresor, ale w porównaniu z nimi byłem naprawdę grzecznym chłopakiem. (śmiech) Lubiłem adrenalinę i gdy raz jej zasmakowałem, to chciałem więcej. Oni nakręcili „Men in Blacki”, czyli jeden z najmocniejszych i najbardziej radykalnych grafficiarskich materiałów w historii polskiego graffiti. Wprowadzali w życie najczarniejsze scenariusze. Przyczynili się do spopularyzowania ostrego, bezkompromisowego podejścia. Powiem ci teraz jedną bardzo ważną rzecz. Na „Men in Blackach” był gruby rozpierdol, ale nigdy nie było niszczenia zabytków! Do tego zawsze mieliśmy szacunek. Mogliśmy niszczyć industrialne pociągi, ale zawsze dla mnie i moich znajomych ważne było, by nie ruszać zabytków.
Dalszą część wywiadu znajdziecie tutaj.