fot. Konrad Lewandowski
„Obecny słuchacz toleruje niemal wszystko. Do jednego worka wrzuca się Peję, Włodiego i White’a 2115. Oni wszyscy są dla przeciętnego nastolatka raperami” – mówi mi w wywiadzie Sensi z Hurragunu. Przy okazji opowiada też o zmęczeniu na twarzach polskich raperów, artystach, którzy nigdy nie zawodzą i popełnianiu błędów.
Jak określiłbyś miejsce, które obecnie zajmujesz na rapowej scenie?
Nigdy tak naprawdę nie czułem się częścią sceny, bo nigdy nie wybiłem się na tyle, by zajmować na niej jakieś szczególne miejsce. Z drugiej strony zdaje sobie oczywiście sprawę, że niejeden podziemny raper chciałby być na moim miejscu, bo – mimo wszystko – jakieś tam osiągnięcia mam. Tak czy inaczej największą radość od zawsze mam z samego procesu tworzenia i z grania koncertów. Nie gramy wielu sztuk, ale też nie szukamy ich na siłę – nie gramy za darmo. Kiedyś Tytson, przed jednym z koncertów, powiedział do publiczności słowa, które utkwiły mi w głowie. „Nie wiecie, kim jesteśmy, ale po skończonym występie, każdy z was będzie nas znał”. Do dziś się z tym utożsamiam. Tak jak cały czas uważam, że są rzeczy, do których nigdy się nie posunę, by stać się popularnym. Czasami naprawdę zastanawiam się nad tym, jak czują się raperzy, którzy sami przeczą swoim słowom i realizują rzeczy, które wcześniej zaciekle negowali. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia poglądów, ale bez przesady. Inna sprawa to też to, że dziś słuchacze mają bardzo małe wymagania względem raperów. Pieniążki na pewno sporo rekompensują i tłumaczą, ale pieniądze nie są dla mnie najważniejsze. Nie jestem topowym artystą, ale mimo to czuję się spełniony, bo mam swoje studio nagrań, w którym pracuję z młodymi raperami. Jestem cały czas związany z muzyką i o to mi od początku chodziło.
Uwielbiam, kiedy – z całym szacunkiem – w pewnym sensie undergroundowy raper mówi, że pieniądze nie są najważniejsze. Podgląd zmienia się zazwyczaj wtedy, kiedy pojawia się duża firma i proponuję intratny kontrakt.
Tylko widzisz, sprawa ma się tak, że ja… mam dużo pieniędzy. Naprawdę dużo. Jeżdżę sobie furą w cenie mieszkania w moim mieście, mam gdzie mieszkać, nie mam żadnych kredytów, na nic mi nie brakuje. Mógłbym być tym raperem, który nawija, że ma dużo hajsu, ale nie robię tego. To tak nie działa. Kiedy masz dużo kasy, to rozumiesz, że to tylko pieniądze! Jak ich nie masz, to nawijasz o nich, bo chcesz się pokazać. Śmieję się cały czas z typów mówiących o wystawnym życiu, które niby prowadzą. Nie za to pokochałem tę kulturę. Byłem związany kontraktami z Asfaltem, Fonografiką czy Prosto – przerabiałem to wszystko. Nigdy nie byłem na tyle dochodowym artystą, by wydawcy traktowali mnie bardzo poważnie, ale jednak moje albumy wzbogacały ich katalogi wydawnicze. Dla mnie spełnieniem marzenia z dzieciństwa było nagranie płyty z Wojtasem, albumu z Ostrym i kawałka z Liroyem. Zrobiłem to. Nie będę ci tu teraz ściemniał, że nie chciałem być raperem na cały etat, bo chciałem! Nie płaczę jednak z tego powodu, że nim nie jestem. Realizuję się na innym polu związanym z muzyką, a rap robię dla przyjemności, bez oczekiwań. Nie naginam się muzyką pod dzisiejszych odbiorców.
Nie naginasz się, ale i nie należysz do grona raperów, dla których scena jest albo czarna, albo biała.
Absolutnie nie. To czy ktoś jest prawdziwy, czy jest produktem, da się od razu wyczuć. Tak samo, jak to, czy ktoś jest raperem. Nie mam teraz na myśli, jakichś definicji… To się po prostu czuje. Nigdy nie negowałem auto-tune’a, co często czynią raperzy w moim wieku. Dla mnie to po prostu narzędzie jak każde inne. Nie wiem, o co tyle ciśnienia. Może dlatego, że ta wtyczka dużo ułatwia? Używałem go na projekcie Viape, który tworzyliśmy z DJ-em Haemem w 2009 roku. Pewnie dlatego w ogóle mnie on nie szokuję. Dziwi mnie natomiast to ciągłe gadanie o otwartych i zamkniętych głowach, bo to działa w dwie strony. Ja często słyszę od małolatów, że boom-bap to gówno, którego nie da się słuchać. Słuchacze i twórcy zawsze dzielili się na tych, którzy szukali nowej i ciekawej muzyki, albo łykali to, co akurat jest popularne.
Jakuza powiedział mi niedawno, że jesteśmy w pewien sposób hermetycznym środowiskiem. Dobrze jest to widoczne teraz, kiedy np. Sebastian Fabijański wypuszcza swoje solowe kawałki. Skąd w środowisku ta napinka, że raperami mogą być tylko ci, którzy przeszli tę drogę od nagrywania płyt w podziemiu…
Obecny słuchacz toleruje niemal wszystko. Do jednego worka wrzuca się Peję, Włodiego i White’a 2115. Oni wszyscy są dla przeciętnego nastolatka raperami. Co do Sebastiana Fabijańskiego… No ja się jego muzyką nie jaram. Wygląda i brzmi to tak, jakby wcielił się w kolejną rolę. Poza tym strasznie kozaczył, a w sytuacji z Quebonafide wyszło, jak wyszło. Nie mam problemu, z tym że rapują aktorzy czy youtuberzy, bo jeśli coś jest dobre, to jest dobre! Niech każdy robi, co tylko chcę, ja naprawdę nie muszę słuchać wszystkich artystów. Drażni mnie tylko to, że dziś mówi się, że rap stał się popem. Nie! Rap to rap, a pop to pop. To ty decydujesz, gdzie chcesz się znaleźć i co tworzyć. Inna sprawa to to, że ci „prawdziwi” raperzy przymykają dziś oczy na wiele spraw, bo fajnie przecież jest mieć featuring z małolatem, który pozwoli dotrzeć mu do innej grupy odbiorców. Nieważne, że robi chujowe kawałki. Przecież to żenujące.
Co dziś widzisz, kiedy patrzysz na najbardziej znanych polskich raperów?
Często zmęczenie na twarzach spowodowane melanżem i niezdrowym trybem życia. Nierzadko zwykłych piosenkarzy, wydmuszki bez drugiego dna. Oczywiście nie mam na myśli wszystkich. Widzę też gości, którzy nigdy nie zawodzą: Włodi, Sokół, Pokahontaz, Spinache. Ale czy oni są dziś najpopularniejszymi raperami? Nie wiem. Nie wchodzi mi za wiele z tych mainstreamowych propozycji. Płyta Spinache’a i krążek Pokahontaz to świetne produkcje. Nie jaram się za to np. Paluchem – doceniam to, co robi, ale nie do końca do mnie trafia. Wolę bardziej organiczne brzmienia. Jarecki wypuścił fantastyczny krążek. Nie mogę się już doczekać na nową muzykę od braci Waglewskich, ale oni akurat już dawno odbili od rapowej sceny.
Ty chyba też nieco odbiłeś od tej sceny – sam na początku powiedziałeś, że nie czujesz się jej częścią. Skąd taka decyzja?
To trochę wyszło samo z siebie. Ani ja tej sceny nie potrzebuję, ani ona mnie. Zawsze bardziej potrzebowałem samego tworzenia niż poczucia przynależności. To mój sposób na radzenie sobie z emocjami, przywilej przekazania swojego zdania na jakiś temat i dotarcia z nim do wielu osób. Muzyka jaką w danym momencie daje od siebie ludziom, jest następstwem stanu, w jakim jestem, tworząc. Nie dopasowuje jej do potrzeb słuchaczy. Mam swoją niszę, w której jest mi dobrze. Ludzie biorą mnie takiego, jakim jestem i cieszę się z tego powodu. Nigdy nie byłem człowiekiem, który zmusza się do czegoś tylko po to, by się komuś podobać. Nie potrafię utrzymywać relacji, które mi nie odpowiadają. Nie lubię się naginać, szczególnie w twórczości. Zrobiłem to tylko raz i żałuję tego do dziś. DJ Lem powiedział, że dałem mocno dupy i w sumie miał rację. Wtedy widziałem to wszystko inaczej, dziś już wiem, że popełniłem błąd. Drugi raz go nie popełnię. Mam na myśli kawałek „97 dobrze pamiętam”, w którym pierwotnie nawijam: „Wtedy nikt się nie śmiał z TDF-a”. Na płycie zamiast tych słów ostatecznie znalazł się skrecz. Dałem się przekabacić Tytusowi na tę zmianę.
Mówisz o dotarciu do wielu osób. Teraz niestety o to coraz ciężej. Nie jest ci momentami przykro, kiedy widzisz, o czym aktualnie pisze CGM i Popkiler? Te media stały się niestety pudelkiem, a miejsca na muzykę jest tam coraz mniej. Ja rozumiem, jak to wszystko działa, ale czasami naprawdę opadają mi ręce, kiedy widzę kolejne… doniesienia.
Zdaję sobie sprawę z tego, że te portale muszą jakoś funkcjonować i z czegoś się utrzymać. Wiem też, jakie są stawki za newsy o muzyce na portalach, bo ludzie, którzy u mnie nagrywają płyty, często korzystają z tych ofert. To jest właśnie ten cały show-biznes, którego tak wszyscy bardzo chcieli. Szybkie newsy, nośne tematy. Po co grzebać w muzyce, skoro tego nikt nie chce? Szkoda mi tego CGM-u, bo to zawsze był ciekawy portal. Teraz mają kilka ciekawych podcastów, ale powinni się ogarnąć z profilem na Facebooku, bo już pal licho te newsy, ale błędów językowych to jednak dziennikarzom popełniać nie przystoi. Panuje też teraz przekonanie, że wszyscy się na wszystkim znają. Pokłosiem tego są ci rapowi youtuberzy… Ok, np. Goodkid robi to fajnie, ale na szerokie wody wypływają ci, którzy nie przekazują żadnej wiedzy o hip-hopie i stawiają na rozrywkę, np. Yurkosky. Te przykłady bardzo dobrze pokazują, jak ważny jest dziś wizerunek w muzyce, jak i dziennikarstwie i… „dziennikarstwie”.