W naszym kraju nie brakuje słuchaczy, którzy cenią sobie muzykę J Dilli. Dlatego niemałym echem odbiło się spotkanie jego młodszego brata z Ostrym. Panowie zamknęli się na kilka godzin w jednym studiu i stworzyli kawałek, który do dziś nie ujrzał światła dziennego. Właściwie dlaczego? Ostry opowiedział mi na to pytanie kilkanaście dni temu.
Zapewne masz też w domu płyty artystów, z którymi spotykałeś się w jednym numerze: Evidence, Sadat X czy Craig G. Najbardziej interesuje mnie jednak twoja współpraca z młodszym bratem J Dilli.
Illa J to wspaniały gościu. Dużo rozmawialiśmy i spędziliśmy w studiu kilka godzin. Tylko widzisz, rzecz w tym, że nie było do tej pory czasu na to, by nasz wspólny numer sfinalizować. Moje dzieci są dla mnie najważniejsze i chcę im poświęcać jak najwięcej czasu. Moje ambicje muzyczne schodzą wtedy na dalszy plan. Im człowiek jest starszy, tym bardziej rozumie, że ważniejsze jest to, co można zrobić dla swoich dzieci, niż dla siebie. Nie mam szczególnego parcia, by nagrywać za wszelką cenę z artystami ze Stanów. Z Illą J zrobiliśmy kawałek, który od czterech lat powinienem złożyć i wypuścić, ale on leży rozgrzebany na komputerze i aż mi trochę głupio, bo to w sumie młody J Dilla… Nic straconego. Mam nadzieję, że coś jeszcze razem zrobimy. Cenię go za to, że dobrze śpiewa, potrafi grać na fortepianie i czuć, jak wnosi do studia swoją energię. Wyznaję taką zasadę, że ze spotkania z każdym człowiekiem można coś wynieść. Nawet od skrajnego aroganta i idioty możesz nauczyć się np. tego jakim człowiekiem nie chcesz być. To też nie jest tak, że ja nawiązuję współprace z Amerykanami, by się tym przechwalać. Nie potrzebuję do tego klepania po plecach, bo kocham robić muzykę. Robię ją głównie dla siebie i moich przyjaciół, którzy kupują moje płyty i przychodzą na koncerty.
Cały wywiad znajdziecie pod tym linkiem.