fot. Suwakonthestreets
Kilka dni temu swoją premierę miał longplay Blackbook, za który odpowiada Kosi i Eros. Album potwierdza, że JWP to ekipa najlepiej tłumacząca na język polski „złotą erę” nowojorskiego rapu. Krążek szczególnie trafi w gusta ludzi chętnie wracających do mocnych, ulicznych, graficiarskich numerów serwowanych przez Company Flow, NTM czy grupę Assassin. Z tej okazji postanowiłem przypomnieć fragment rozmowy z Kosim, w której wspomina chuligański klasyk z trójmiasta: Men in Black. Cały wywiad wydrukowany został w 12 (ostatnim) numerze magazynu VAIB.
Jak odebrałeś pierwszą część filmu Men in Black?
Odebrałem go dobrze, gdyż był to niezły rozpierdol, jak na tamte czasy. Znałem się z chłopakami z EWC już wcześniej, nim ukazał się film. Wiedziałem więc czego się mniej więcej po nim spodziewać. Myślę, że dla writerów z Europy Zachodniej był to ogromny szok – nie mieli pojęcia, że w Polsce dzieją się takie rzeczy. Bitch stał się wtedy jednym z najważniejszych bomberów w tej części Europy. Myśmy – jako WTK – rywalizowali z EWC w tamtym okresie, mimo że podchodziliśmy do malowania nieco inaczej. Oni byli bardziej nastawieni na hardcore’owe akcje, a my kładliśmy większy nacisk na styl. Uważam, że z perspektywy czasu nasz styl, styl WTK, jest ciekawszy. Naturalnie każdy ma swój gust i zdanie na ten temat. Byłem obecny w Gdańsku na wszystkich premierach Men in Blacka. W pierwszej części, pod koniec filmu, rapuję nawet kawałek „Graffiti”, na innym bicie niż później ukazał się na Świeżym materiale Waca.
Uważasz, że film zrobił więcej dobrego, czy złego dla rodzimego graffiti? Chodzi mi o destroy, który miał miejsce – szczególnie w pierwszej części. Spotkałem się z opiniami, że wielu młodych chłopaków po obejrzeniu tej produkcji pomyślało, że w graffiti chodzi głównie o wybijanie szyb i konkretne niszczenie pociągów.
Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na te pytanie. Graffiti nie jest łatwe w odbiorze. Z perspektywy czasu uważam, że pokazali tam dość mocne rzeczy. Na młody, podatny umysł mogło to wpłynąć różnie. Goście, którzy „niszczyli” te kolejki, niszczyli je świadomie – to nie byli przecież debile i półmózgi. Świadczy o tym, chociażby to, że wielu z nich zajmuje się dziś architekturą czy projektowaniem graficznym. Akcje na pociągu wymagają innego stylu, ma się mniej czasu niż przy ścianie, trzeba malować szybko, więc siłą rzeczy style są prostsze. Film zrobił dużo dobrego dla polskiej sceny, choćby dlatego, że dzięki niemu została ona dostrzeżona za granicami polski. MIB dotarł m.in. do Niemiec, Francji i Stanów Zjednoczonych. Myślę, że pod wpływem tego filmu wiele osób zaczęło swoją przygodę z graffiti. Czy zrobił dużo złego? Nie mi to oceniać. Całkiem możliwe, że nie każdy zrozumiał, o co chodzi i ślepo podążał za modą – bezmyślnie tagował etc. Równie dobrze można powiedzieć, że dużo złego zrobiły niektóre rapowe kawałki, które traktują o imprezach, paleniu zioła i jebaniu policji. (śmiech) Choć, jak wiadomo, nie wszystko jest czarne lub białe.