Dla Filipa Kalinowskiego – gościa dzisiejszego odcinka – dziennikarstwo to zawód misyjny, choć tak naprawdę woli, jak tytułuje się go pasjonatem i zajawkowiczem niż… dziennikarzem muzycznym. I to pomimo, że na co dzień jest redaktorem muzycznym „Aktivista”, a jego teksty pojawiają się w „Gazecie magnetofonowej”, na Red Bull Music, Noisey Polska i brytyjskim portalu The Quietus. Muzycznie związany jest głównie z zespołem kiRk, który wypuścił kilka dni temu siódemkę „Za ostatni grosz”. Zapraszam do lektury.
1. Wytwórnia z której płyty możesz kupować w ciemno?
Jest ich co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście, więc nie będę się ograniczał do jednej tylko wymienię trzy – każdą z nieco innej działki. Sacred Bones już sam rooster artystów, których wydaje ma imponujący, bo poza „klasycznymi” muzykami takimi jak Blanck Mass, Moon Duo czy Exploded Viev (jedna z moich ulubionych płyt zeszłego roku z niezawodną Anniką na wokalu) ten amerykański label ma w swoim katalogu Davida Lyncha, Jima Jarmuscha i Johna Carpentera. Bez względu na to jednak czy wypuszczane przez nich płyty nagrywają instrumentaliści, producenci czy… reżyserzy, wszystkie one funkcjonują poniekąd jako filmy w wersji audio – niesamowicie klimatyczne, pełne napięcia, dźwiękowe opowieści z nieznanych światów. Jeśli natomiast chodzi o reedycje – a to dzięki Sacred Bones wznowiono wreszcie prześwietne motywy przewodnie Carpentera z takich filmów jak „Halloween” czy „Mgła” – prawie, że bezgranicznie ufam gustowi Andy’ego Votela, głównodowodzącego oficyny Finders Keepers – bez względu na to czy sięga on po dorobek naszego krajana Andrzej Korzyńskiego, ścieżkę dźwiękową do animowanych Muminków czy pakistański disco pop zawsze na płytach sygnowanych logiem jego wytwórni znajduję mnóstwo intrygujących dźwięków, niesztampowych rozwiązań i… zaskoczeń, których szukam w muzyce równie mocno jak – wspomnianego już – angażującego bez reszty klimatu. Na naszym krajowym rynku natomiast w ciemno łykam wszystko z logiem Latarni. Dyskografia tego trójmiejskiego labela nie jest może jeszcze zbyt wielka ale stylistycznie jest bardzo szeroka – od rapów, przez ambienty, aż po obrzeża rocka, a jednocześnie cała zdaje się wywodzić z tego samego muzycznego uniwersum, w którym chmury wiszą nieco niżej i są ciemniejsze niż gdzie indziej. Bo i Syny (wspólnie jak i solo), i Lauda, i Normal Echo, wszystkie te projekty, choć mówią zupełnie osobnymi, indywidualnymi językami, łączy pewien estetyczny sznyt, a to w polityce wydawniczej wytwórni zawsze ceniłem bardzo wysoko.
2. Płyta która ma według Ciebie najlepszą okładkę?
Dead Kennedys – Plastic Surgery Disasters. To chyba najmocniejsza okładka płyty jaką kiedykolwiek trzymałem w rękach i choć mam ją od lat w domu, to nigdy nie zdarzyło mi się jej wystawić na winylowej „wystawce”, którą zmieniam kompulsywnie co kilka dni. Bo choć mam też w kolekcji – lub widziałem u znajomych – sporo albumów na których okładkach widnieją wszelkie możliwe okropieństwa, których dopuszcza się nasz gatunek, to tylko ten cover budzi we mnie tak radykalne odczucia. Poza niesprawiedliwością, głodem i śmiercią jest w tym zdjęciu bowiem również czułość i… bezradność, jest kolonializm, są misje humanitarne, cała nader skomplikowana zależność pomiędzy zachodnią cywilizacją i krajami „trzeciego świata”. No i jest też ta idealnie wkomponowana, kontrastowa, różowiutka nazwa zespołu, który nigdy nie kłaniał się ani przed naziolami, ani policją, ani sądem najwyższym.
3. Album który zabrałbyś na bezludną wyspę?
Aphex Twin – Selected Ambient Works Volume II. Odkąd pierwszy raz usłyszałem wyimki z tego albumu, pod koniec lat 90. w warszawskim Trendzie – a dokładnie na chill-oucie, gdzie grał najprawdopodobniej wtedy Maciek Sienkiewicz – słucham go często, regularnie i w stanach przeróżnych – w tle, w skupieniu, w momentach wyciszenia i ekstazy, smutny, zrelaksowany i wkurwiony. I do dziś też znajduje w nim rzeczy nowe, intrygujące, pasujące do sytuacji czy na powrót fascynujące. A, że można w niego i wsiąknąć i pozwolić mu przygrywać gdzieś na drugim planie, to wydaje mi się, że sprawdziłby się najlepiej w roli mojego jedynego muzycznego towarzysza.
4. Twój ulubiony producent ze złotej ery?
RZA. Minimalizm, surowość i brud jego wczesnych produkcji nie dość, że za chabet wciągnęły mnie głęboko w otchłanie 36 komnat Wu-Tangu, to jeszcze zupełnie zmieniły moje postrzeganie nie tylko rapu, ale muzyki jako takiej. I wydaje mi się, że te proste, oszczędne bębny, maczetą cięte sample ze Staxu i wyimki z filmów kung-fu wciąż mam w głowie, kiedy sam siadam do gramofonu w kIRkach czy innych projektach. Bo choć DJ Premier, Pete Rock, Lord Finesse, Large Professor,… a także – a może przede wszystkim – DJ Muggs i Prince Paul, wszyscy mieli na mój gust spory wpływ i przy produkcjach każdego z nich nieraz machałem łbem, darłem mordę i paliłem na chacie skręty, to właśnie Prince Rakeem ukształtował moje podejście do groove’u – szczątkowości branych na warsztat środków i pełni efektu końcowego.
5. Płyta która zrobiła ostatnio na Tobie największe wrażenie?
Chino Amobi „Paradiso”. Dawno nie znalazłem na żadnej płycie tak spójnego w swojej chaotyczności i gatunkowym eklektyzmie, dźwiekowego świata, który jednocześnie tak wiernie i dojmująco oddawałby rzeczywistość, która otacza nas każdego dnia, której odpryski widzimy w mediach i z którym zderzamy się na ulicach zamieszkiwanych przez nas miast. To takie „Obejrzyj sobie wiadomości” AD 2017 – równie chwytliwy jak hałaśliwy, wkurwiony acz przemyślany refleks czasów w jakich przyszło na żyć. Z tym, że poza rapem Chino Amobi opowiada o nim przy pomocy rozwiązań znanych z takich gatunków jak noise, dancehall, klubowa elektronika czy muzyka filmowa.
6. Raper z najlepszym flow w Polsce?
Oskar. Trudny do przetłumaczenia na język polski, angielski termin flow utożsamiam zwykle z naszą rodzimą bajerą – tym jak ktoś potrafi głos – jego barwę, skalę, melodię, zawarte w nim emocje i wypowiadane nim ilości słów – dostosować do tego o czym gada i po co gada. A to, Oskar potrafi jak nikt inny w Polsce.
7. Jak oceniasz kondycję polskiego winyla?
O ile kondycję tego, co na tych płytach się ukazuje – mocno generalizując oczywiście, bo to poniekąd diagnozowanie stanu całego naszego (niezależnego, bo to on mnie głównie zajmuje) rynku muzycznego – oceniam bardzo dobrze, to same płyty często pozostawiają wiele do życzenia. Tłoczenia często są pośledniej jakości, poziom szumów zbyt wysoki, niskie częstotliwości niedopieszczone, dynamika zachwiana, a druk okładek niewystarczająco dopilnowany. Wydaje mi się, że nasi krajowi wydawcy niestety nie trzymają nad tym wystarczającej pieczy, a jedyna tłocznia na naszym rynku nie jest w pełni profesjonalna.
Autorem zdjęcia jest Filip Antczak.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.