Dzisiejszy, grudniowy wieczór postanowiłem spędzić, odsłuchując album „Sequel”, warszawskiej grupy Jwp/Bc. Nim jednak wrzuciłem do odtwarzacza najnowsze dzieło chłopaków ze stolicy, odświeżyłem sobie ich wcześniejsze wydawnictwa. No właśnie. Od płyty „Numer jeden wróg publiczny” minęło mnóstwo czasu, a moje oczekiwania tylko rosły. Dawkowanie kolejnymi mocnymi singlami tylko to potęgowało. Niestety, w zderzeniu z pierwszym odsłuchem okazało się, że oczekiwania były zbyt duże.
Jakim albumem „Sequel” nie jest? Przede wszystkim nie jest krążkiem robionym na siłę (o czym świadczy chociażby czas, jaki zajął chłopakom by wypuścić płytę). Nie jest albumem odkrywczym, ani też nowatorskim. Ale przecież, chyba, nikt się tego po Jwp i Bez Cenzury nie spodziewał. Nie jest też wydawnictwem przekombinowanym, a to ważne.
Zatem, co znajdziemy na najnowszym wydawnictwie JWP/BC? Można zamknąć tę recenzję kilkoma słowami, które oddadzą zawartość krążka – pasja, tony zajawki, naturalność, konsekwencja, przyjaciele, zabawa, bragga, podróże. Można również wyliczać proste wersy, wpadki raperów, zarzucać monotonię i momentami nużące podkłady, czy punktować za chaotyczność w linijkach. Ale najwygodniej i najuczciwiej chyba to wszystko wyważyć i poddać ocenie.
Ero ma ten „problem”, że zawiesił sobie (jak i całej scenie) kilka lat temu, bardzo wysoko poprzeczkę, której na tym albumie nie był w stanie przeskoczyć, a tylko trzy, może cztery razy się o nią otarł. Brakuje u niego już tych celnych, ciętych i przemyślanych linijek, które nawijał z tak olbrzymią łatwością. Pomyślcie jak ta poprzeczka musiała być wysoko powieszona, skoro wciąż jest w ścisłej czołówce rodzimych raperów. Łajzol i Siwers są raperami niezbyt wyrazistymi. Oczywiście, nie można im odmówić warsztatu, umiejętności, ale jednak wciąż zbyt często zdarzają im się wręcz prostackie wersy. Choć nie demonizowałbym tego nazbyt. Musiałbym mieć problem ze słuchem, by nie zauważyć postępu i pracy jaką wykonali na przestrzeni ostatnich lat. Niewielu mamy na scenie artystów, którzy potrafią robić zarówno genialne podkłady, jak i rzucać ciekawymi, stylowymi i błyskotliwymi tekstami. Siwers zdecydowanie lepiej odnajduje się za bitmaszyną niż nad kartką papieru. Słuchając Kosiego, mam wrażenie, że to osoba, która z jednej strony jest stworzona do pisania tekstów, stawania za majkiem, a z drugiej, nie lubiąca się chyba nadto za mikrofonem przemęczać. Imponuje mi jego zajawka, styl, luz i miłość do hip-hopu, którą słychać w każdym numerze, ale czegoś mi u niego jednak brakuje. Koniec końców, cała czwórka idealnie się uzupełnia i tworzy jeden z najbardziej szanowanych teamów w polskim rapie.
Goście? Powiem wprost – z uwagi na oczywiste wydarzenie jakie miało miejsce w sierpniu, uważam, że gościnna zwrotka Sean P jest jedną z najważniejszych w polskim hip-hopie w ciągu ostatnich lat. Zresztą Jwp/Bc są jednymi z nielicznych zawodników na rodzimej scenie, którym ta zwrotka się po prostu należała i na nią w pełni zasłużyli. Czymś oczywistym jest, że „Wild Style” to uczta dla ludzi, którzy kochają i przesiąknięci są klimatami złotej ery. A sam Sean Price jest tutaj wisienką na torcie. Numer kompletny. Jeżozwierz to zawodnik, który potrafi nawinąć pod praktycznie każdy bit, inna sprawa to to, że nie pod każdy nawijać powinien. Ten, który wybrał(?) sobie na „Sequelu” idealnie współgra z jego stylem i oryginalną nawijką. Powiedziano to już sto razy, ale nie zaszkodzi wspomnieć raz jeszcze – Jeżozwierz to raper, który posiada charyzmę, styl, a przede wszystkim stoi twardo na ziemi i ma osobowość. Nie jest bynajmniej robotem do nagrywania kawałków. Samo bycie robotem nie jest grzechem polskich raperów, grzechem jest to, iż tak wielu z nich jest źle zaprogramowanych. Trzecim raperem, którym został zaproszony jest Kokot z ekipy Official Vandal. Tutaj pozwolę sobie zacytować fragment wywiadu z Krs One. Założyciel BDP zapytany został kiedyś o to, co myśli na temat singla wypuszczonego, przez Davida Faustino, odpowiedział: „to nie najlepsze liryczne dokonanie, ale każdy kto, bierze za mikrofon i próbuje za jego pomocą wyrazić swoją duszę, ma moje poparcie”. Oczywiście podpisuje się pod tymi słowami, tym bardziej, że zarówno David Faustino, jak i raper z OV mają inne profesje, którym oddają się w stu procentach. Nie chcę zostać źle zrozumiany, ale moim zdaniem Kokot to nie raper, a osobą która ma zajawkę na mcing. Inną sprawą jest to, że właśnie ma tę zajawkę, której tak bardzo brakuje polskim raperom. Na płycie gościnnie pojawia się również Warszafski Deszcz. Jednak ich występ nie utkwił mi specjalnie w pamięci. Mam wrażenie, że zwrotki Numera i Tedego napisane zostały na kolanie, chwile przed wejściem do kabiny i absolutnie, nic tutaj ciekawego nie wnoszą.
Pierwsze słowa jakie przyszły mi do głowy po odsłuchu płyty to Boot Camp Click! I nie chodzi tutaj nawet o obecność samego Sean Price’a. Klimat, o który zadbali Returnersi, Siwers, Szczur, Night Marks Electric Trio, Tmk i WhiteHouse to nowojorskie ulice i kluby lat dziewięćdziesiątych. Zresztą sami raperzy nie są tutaj bez winy – ich inspiracja nowojorskim rapem jest widoczna na każdym kroku. Każdy, kto choć raz otarł się o działalność warszawiaków wiedział, czego się muzycznie spodziewać po tym krążku. Nie ma tutaj zaskoczenia, jest za to przeważnie klasyczny boom bapowy hip-hop dla koneserów i hip-hopowych ultrasów. Oczywiście, nie zamykałbym produkcji płyty w sztywne ramy, bo jest to zwyczajnie nie na miejscu. Producenci pozwolili sobie na wycieczki poza Nowy Jork, ale o dłuższych i dalszych eskapadach mowy już nie ma. Porządnie wyprodukowany album, pozbawiony fajerwerk. Ale taki zapewne był zamysł twórców.
Podsumowując. Mamy do czynienia z krążkiem przesiąkniętym miłością do hip-hopu, a takich rzeczy słucha się z największą przyjemnością. Tu nie ma taniego moralizatorstwa i tekstów, które zmienią Twoje życie. Są za to wyluzowani do granic możliwości kolesie, którzy każdego dnia mają w głowach hip-hop. Cieszę się, że Jwp/Bc nie zapomnieli o tym jak ważną role w hip-hopie odgrywają didżeje.
Nie rozumiem takiej krytyki wobec Siwersa i Łajzola, a takiego propsu dla Jeżozwierza, jak dla mnie Łysol na Sequelu wypada świetnie, czuć luz, ale też zaangażowanie w kawałkach. Uważam Że wszyscy Ci trzej panowie zasługują na ogromny szacunek
Między Numer jeden wróg publiczny a Sequel była jeszcze jedna płyta No1 w Polsce. Już pomijając mixtape z Tuniziano chociaż i tam kawałek z Warszafskim Deszczem nowy.