Mary J. Blige obok Whitney Houston, Faith Evans czy Toni Braxton jest jedną z najważniejszych wokalistek R&B z lat 90. O jej karierze solowej można już pisać książki, ale myślę, że póki w przeciwieństwie do koleżanek po fachu nagrywa wciąż albumy warte uwagi (zeszłoroczne The London Sessions), poczekajmy z dokumentowaniem całej jej biografii jeszcze chwilę. Najpierw, może trochę przewrotnie, odrobinę o tym kto i gdzie zapraszał artystkę do wspólnego muzykowania. Selekcja skupiająca się tylko wokół momentów, w których to nowojorska gwiazda była „tylko i aż” gościem. Bo tak, „Rainy Dayz” w fantastyczny sposób zdefiniowało na nowo hit TLC, „Waterfalls”, a fakt, że w „Feel Inside” pojawia się Nas zamiast Nicki Minaj należy szczególnie docenić. Ale to rozmowa na inną, o wiele dłuższą notkę. Dziś krótko o tym, dlaczego raperzy kochają Mary J. Blige. Z wzajemnością. Bo choć jej udział nie gwarantuje (już) milionów sprzedanych kopii, a co za tym idzie złotych monet z tantiemów, gdy na nagraniu pojawia się nazwisko Mary J. Blige, wiesz, że będzie to coś z klasą.
Ten luźno nagrany numer nieznajdujący swojego miejsca na żadnym z albumów Ja Rule’a pozwala zatęsknić nie tylko za takim kotem jakim był nowojorski raper, ale także przywołuje wątpliwości i rodzi pytania o dzisiejsze losy i kariery DMX-a, Jadakissa czy Nelly’ego. Wiecie, że zanim Mary J. Blige została okrzyknięta „Queen Of Hip-Hop Soul” prasa nazywała ją „Queen of Ghetto Love”? Ten melancholijny numer z piękny wokalem Królowej w refrenie wyjaśni Wam na czym polega to pojęcie. 101 pozycja na liście Billboardu to zdecydowanie o kilkanaście oczek za nisko!
Nie bez powodu Mary J. Blige jest jedyną kobietą, która pojawiła się na albumie Ludacrisa Release Therapy wydanym w 2007 roku. „Runaway Love” opowiada historię trzech nieszczęśliwych (z różnych powodów) dziewczyn. I któż miałby zaśpiewać te partie wokalne lepiej niż Mary J. Blige, która wie doskonale co to znaczy życiowy upadek? Posłuchajcie My Life, o którym pisałam już tutaj i zrozumiecie czym grozi przekraczanie granic, gdy mowa o alkoholu czy narkotykach. Świetny wybór na featuring, jeszcze lepszy teledysk z gościnnym udziałem m.in. Keke Palmer. Obowiązkowa pozycja dla wszystkich młodych gniewnych, którzy znają Ludacrisa już tylko jako wyginającego się pajaca obok Nicki Minaj w „My Chick Bad”.
Ostatnio ktoś zapytał mnie jaki jest mój ulubiony numer Nasa, a ja bez chwili zwątpienia odpowiedziałam: „If I Ruled The World”! No dobra, a coś nieoczywistego? Wtedy natychmiast padło na „Braveheart Party”. To kawałek rarytasowy… dosłownie. Wersję, na której pojawia się Mary J. Blige znajdziecie tylko na pierwszym wydaniu Stillmatica. Dlaczego kolejne płyty nie zawierają wokali od Królowej? „Powody osobiste”. To tłumaczenie warte tyle co zwrot w papierach rozwodowych „różnice charakteru”. Nie wiem co się stało i chyba nie chcę wiedzieć, ale wśród wszystkich fajnych momentów tego duetu, „Braveheart Party” jest niczym Louis Vuitton wśród marek odzieżowych.
Kawałek z czwartego i ostatniego (jak do tej pory!) solowego krążka faceta w czerni. „Tell Me Why” początkowo porusza tematykę 9/11, następnie Will przechodzi do nieco szerzej pojętego pytania o tym dlaczego śmierć wygrywa z życiem. Wkład Mary J. Blige w ten numer jest niewielki, ale nie zapominajmy, że najmniejszy featuring należy do Gwen Stefani, która wtórowała Pharrellowi w utworze „Can I Have It Like That”. Królowa zaakcentowała jednak swoim potężnym głosem poważny ton kawałka. Rzadko słyszymy Willa Smitha w odsłonie tak bardzo łapiącej za serce; tym lepiej, że towarzyszyła mu w tym Mary.
Kilkanaście dni temu obchodziliśmy 16 rocznicę wydania drugiego krążka jednego z najważniejszych producentów hip hopowych na świecie. Nieświadoma tego wydarzenia kupiłam 2001 na przecenie w Saturnie i po raz setny przesłuchałam album od deski do deski. Pomimo upływu czasu, zamykające płytę, „The Message” wciąż potrafi rozczulić słuchacza. Ten kawałek ma tylko jedną wadę — pozostaje w głowie na długie godziny. Czy to nasza Mary wyśpiewuje „listen, listen, listen…”? A nie, to przepraszam, to jest jednak zaleta.
Erykah Badu może i nie jest celebrytką z pierwszych stron brukowców, ale czasem nie udaje się nie łączyć świata prywatnego z życiem zawodowym. Jak nie podirytowany relacjami damsko-męskimi Andre 3000 przepraszający jej rodzicielkę w słynnym „Ms. Jackson”, to Common-romantyk oświadczający się w piosence „Come Close”. Ale w sumie, jakby się nad tym dłużej zastanowić, która dziewczyna odważyłaby się odrzucić pierścionek w takiej formie? Chyba tylko taka, która byłaby zazdrosna o… Mary J. Blige.
To jest idealny przykład tego jak powinno się przekazywać pałeczkę w rapie. Co prawda, „Now or Never” znajduje się na wersji deluxe kultowego już krążka Kendricka, ale nie mogę powstrzymać się od porównań do pozycji nr 6 w tym zestawieniu. Mary J. Blige pokazała, że ma świetne wyczucie, luz i czuje miłość całą sobą. I nieważne czy nagrywa ze starymi wyjadaczami pokroju T.I. czy w zaufaniu powierza swój talent debiutantom. Serce rośnie!
Niewiele jest wersów po których mam ciary na plecach, ale zdecydowanie do tej kategorii mogę zaliczyć „messing around with you is gonna get (the man) life”, wyśpiewane przez Blige w drugiej zwrotce u Wyclefa Jeana. Jeden z najsmutniejszych duetów R&B/rap ostatniego piętnastolecia. Lauryn Hill pewnie też przy tym płakała, tylko się nigdy do tego nie przyzna.
Tak, mam słabość do Method Mana, wcale nie ukrywam tej platonicznej miłości, ale w tym wypadku moja sympatia do tego rapera nie ma tu nic do rzeczy. „I’ll Be There for You/You’re All I Need to Get By” to zdobyta statuetka Grammy, 3 miejsce na Billboard Hot 100, 1 miejsce na liście Complexu na „25 najlepszych hip hopowych piosenek o miłości” i mogłabym tak długo… ale przede wszystkim agresywny beat, nawijka członka Wu Tang Clanu i słodko-gorzki głos Mary J. Blige!
Nie wierzę, że ktoś kto trafił na tę stronę może nie znać tego kawałka. Absolutny klasyk, sztos od dwudziestu lat, opus magnum młodego Jaya Z. I pomyśleć, że ten refren mogła śpiewać „jakaś” latynoska dziewczyna o imieniu Veronica… Im jestem starsza, tym bardziej doceniam to nagranie. Beyoncé powinna chyba czuć niedosyt, nawet jeśli to ona jest autorką „Crazy In Love”. Mary, Królowo!
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.