Pierwsza część wywiadu – rzeka, który przeprowadziłem z jednym z najważniejszych wydawców rodzimego hip-hopu. Arkadiusz Deliś ma na koncie wypuszczenie na rynek między innymi takich albumów jak: „Muzyka klasyczna”, „Światła miasta”, „Gdzie jest Eis?”, „Na legalu?”, „Al-Hub”, „Kodex” czy chociażby debiutanckich płyt Eldo, Świntucha i Mesa. Arkadiusz Deliś stoi również za powstaniem legendarnego pisma poświęconego muzyce hip-hop „Klan”. Zapraszam Was serdecznie do sprawdzenia tej ciekawej lektury!
Nie wyobrażam sobie, by pierwsze pytanie było inne – dlaczego zniknąłeś z hip-hopowego świata?
To jest bardzo dobre pytanie. Tak myślałem, że może od tego zaczniemy. Po prostu hip-hop mnie zmęczył. Stwierdziłem w pewnym momencie, że słyszę w kółko to samo, szczególnie w warstwie tekstowej. Poza tym, stwierdziłem, że nie warto przedkładać pewnych rzeczy nad własne zdrowie. Uwierz mi – obcowanie na co dzień z raperami, jako ich wydawca, wymagało ode mnie dużo cierpliwości i pożerało mi sporo zdrowia. Podam przykład – siedzisz sobie w sobotę z dziewczyną przy winie, oglądasz film, a tu nagle zaczynają się o północy telefony od naspidowanych alko lub innymi substancjami zawodników. Jasne, możesz się nie odzywać, ale ja właśnie robiłem błąd i wszystkie telefony odbierałem lub odpisywałem na sms-y. Swego czasu, kiedy mieliśmy jeszcze siedzibę na ulicy Wspólnej (siedzibą było moje mieszkanie), można śmiało powiedzieć, że mój kwadrat zamienił się w dom otwarty. Swoją drogą, są kadry w „Blokersach” z tego miejsca. Moje życie wyglądało mniej więcej w ten sposób: budziłem się, wypijałem pięć kaw, spotkanie, śniadanie jadłem w porze obiadowej, spotkanie, obiad jadłem na kolację, spotkanie… a kolacji nie było, bo był melanż. W związku z tym, iż moje mieszkanie znajdowało się w centrum miasta, raperzy mieli do mnie blisko. Po szkole bardzo często odwiedzał mnie Eis, później przychodził np. Noon, później jeszcze inni – cały czas ktoś u mnie był, wiecznie coś się działo. Do tego Warszawa jest na trasie z Poznania do Białegostoku i czasem z niezapowiedzianą wizytą w nocy wpadał Peja z brygadą. Wracał właśnie ze ściany wschodniej, gdzie grał milionowy raz „Głuchą noc” w budach diskopolowych. Mało kto teraz pamięta, że hip-hop w pewnym momencie wyparł na chwilę disco-polo z tych remiz. Byłem po prostu zmęczony tym wszystkim. Natomiast druga sprawa to rozczarowanie, które pociągnęło za sobą pewne historie – i to mimo sukcesu, jaki osiągnęliśmy z tymi chłopakami. Wiadomo o co chodzi – słynna historia z grupą Grammatik, z magazynem „Popcorn” jak i późniejsze tarcia z Peją.
Do tego dojdziemy (śmiech).
Ok – Jest w tym oczywiście też moja wina, ponieważ przekroczyłem granicę między wydawcą a artystą. Ale dodam, że człowiek uczy się na błędach i w późniejszej mojej drodze wydawniczej nie przekraczałem już tych granic. Sukces Yugopolis – projektu wymyślonego i wyprodukowanego przeze mnie i Grześka Brzozowicza jest tego przykładem.
Chcesz powiedzieć, że za bardzo się zbliżyłeś do raperów, których wydawałeś?
Oczywiście. Ja tym żyłem, hip-hop był wtedy moim życiem. Moi artyści byli moimi kolegami, chociaż jak się później okazało, nie traktowali mnie jak kolegę. Biznes to powinien być biznes, a tutaj praca stała się moim życiem. Uważam, że to był błąd. Z drugiej strony, gdybym nie przekroczył tej granicy to nie osiągnąłbym takich sukcesów.
Dlaczego, jak oglądam wywiady z raperami, bądź rozmawiam z nimi to masz łatkę gościa, który jest krętaczem, intrygantem albo wręcz oszustem?
To jest właśnie śmieszne, dziwi mnie to niebywale (śmiech) Jeżeli już nazywamy kogoś intrygantem czy przekrętem, to w tamtych czasach był to Krzysztof Kozak. Ja nie wtrącałem się do żadnych kłótni między raperami, oni mieli między sobą beefy jak np. Eldo vs Tede, czy Obrońcy Tytułu kontra…
…Gib Gibon
O właśnie, przypomniałeś mi nazwę, której już nawet nie pamiętałem. Nigdy tych konfliktów nie nakręcałem, a wręcz mnie to śmieszyło – z racji, że byłem od nich starszy powiedzmy o te 6-8 lat. Wydaje mi się, że ta łatka powstała dlatego, że krążyło mnóstwo plotek na mój temat i to plotek zupełnie wyssanych z palca.
Mówisz otwarcie, że osiągnąłeś sukces. Więc wydaje mi się…
Tak, oczywiście, że osiągnąłem sukces. Najpierw zaczęliśmy wydawać jedyne pismo hip-hopowe w Polsce, czyli „Klan”, gdzie mieliśmy naprawdę bardzo wysoki poziom. Robiliśmy wywiady z gwiazdami polskiego i zagranicznego hip-hopu. W drugim numerze „Klanu” mieliśmy wywiad z Jay-Z, rozmawialiśmy z Nasem, wyjeżdżaliśmy na koncerty Eminema, rozmawialiśmy w Londynie z Dr. Dre, Cypress Hill, czy wspomnianym Eminemem i to w czasach, gdy oni byli na totalnym topie. Mało tego – w 7 numerze Klanu ukazał się legalny mixtape Jana Mario, w którym miksował artystów z wytwórni Loud takich jak Jay Z, Notorious BIG, Alkaholiks, Big Punisher, Black Eyed Peas czy Wu Tang Clan. To były zajebiste czasy!
Chodziło mi o to, że zazwyczaj tak jest, jeśli ktoś osiąga sukces to wokół tych osób tworzy się wiele plotek.
Ja tego nigdy nie prostowałem, gdyż nie chciało mi się walczyć z wiatrakami. Zresztą, sam wiesz jaki jest hejt w sieci. Naciśniesz jeden guzik, to pojawia się milion innych guziczków, powstają zmyślone historie, później te historie żyją własnym życiem, robi się z tego fala, nie ma sensu z tym walczyć. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą jakim jestem człowiekiem i jaki mam dorobek.
Nim przejdziemy do wytwórni T-1, chciałem poruszyć z Tobą temat dwóch osób. Pierwszą z nich jest Liroy. Jak myślisz, dlaczego Liroy został odebrany przez środowisko tak, jak został odebrany? Raperzy chyba nie do końca go zaakceptowali, śmiali się z niego, nie traktowali go poważnie. Chodzi o ten najprostszy powód – sprzedał najwięcej płyt?
Liroy swoją pierwszą płytę wydał w BMG, czyli majorsie, to po pierwsze. Nie łudźmy się – raperzy, którzy sobie tak fajnie teraz funkcjonują, wtedy byli w totalnym podziemiu. Być może sukces Liroya i to, że wydała go międzynarodowa wytwórnia uznali za pozerstwo. „Liroy się sprzedał” – mozna było usłyszeć. Wtedy liczyła się ławka, blanty, bycie prawdziwym, niezależność. Wiesz, jak sobie patrzę teraz na to wszystko, w jakim to poszło kierunku, mogę się tylko uśmiechnąć. Bo hip-hop jest w takim miejscu, w jakim zawsze myślałem, że będzie. Króluje na listach sprzedaży Olis, firmy i raperzy mają swoich wiernych fanów, funkcjonują swietnie w internecie na kanałach YT i fan page’ach. Są niezależni w zależnym obiegu. Poza wszystkim to sprawnie działający interes. W 2000 roku tworząc wytwórnię, chciałem rozpieprzyć ten cały szołbizowy establishment. Wiadomo jaka wtedy muzyka leciała w radio i mediach – Variusy Manxy, Budki Suflera, od stu lat te same gęby… Bardzo utożsamiałem się wtedy z ruchem hip-hopowym, mimo że tak jak mówiłem byłem starszy od tych wszystkich licealistów, o te powiedzmy osiem-siedem lat. Bardzo mi się podobało to, że pojawiła się kultura oddolna, która ma swoich fanów, bez żadnej sztucznie napompowanej promocji. Nagle pojawiają się chłopaki, którzy wychodzą z mikrofonami i tysiące ludzi ich słucha. Rozchodzą się „nielegale” w podziemnym rynku. Te czasy naprawdę były świetne, bo to nie było wszystko wymyślone, tylko oddolne i autentyczne.
Dlaczego, kiedy mówi się o „ojcach hip-hopu” to wymienia się Hirka Wronę, a nie np. Druha Sławka? Myślisz, że naprawdę Hirek zrobił tyle dobrego dla polskiego hip-hopu? Nie chcę oczywiście podważać tego co zrobił, tylko czy było tego naprawdę aż tak dużo? Wiem, że hip-hop w Opolu, Teleexpress, wytwórnia. Pytam Ciebie, bo jesteś osobą, która była w tamtych czasach, a nie powtarza to, co mówią wcześniejsze roczniki.
Hirek przede wszystkim zrobił hiphopowy dzień na festiwalu w Opolu, to jest jego największy sukces. Napracował się przy tym chłopak naprawdę bardzo dużo. Był współzałożycielem B.E.A.T. Records. Co prawda, wytwórnia szybko upadła, bo wydali tylko Molestę, Thinkadelic, tak?
Składanka jeszcze była.
Rzeczywiście, składanka „Smak B.E.A.T. Records” wyszła jako pierwsza. Świetna składanka, tam gdzie praktycznie V.O.L.T. wszystko wyprodukował. Hirek na pewno zrobił dużo dla hip-hopu. Zawsze ten hip-hop wspierał w mediach – Teleexpress, media mainstreamowe, puszczał kawałki w radio, zrobił bardzo wiele. Co do Druha Sławka – bardzo go lubiłem, miał, pewnie nadal ma ogromną zajawkę na hip-hop.
Mieszkanie w „Blokersach” to jest jego, czy Hirka?
Nie, nie. Mieszkanie w filmie jest Piotra Metza w Krakowie. Wracając do Druha Sławka – to ewidentnie facet, którego pasją jest hip-hop. Świetny gość – pozytywnie zakręcony. Uwielbiałem do niego jeździć, jak jeszcze mieszkał pod Warszawą. Rozmawialiśmy o muzyce, puszczał mi swoje winyle, palił z olbrzymiej fajki hasz, a ja raczyłem się sake (śmiech). Druh zaczął zapraszać do Rozgłośni Harcerskiej te wszystkie młode zespoły hip-hopowe. Nie wiem czy czytałeś, ale to właśnie Druh Sławek przyniósł mi na kasecie…
…Epkę plus Grammatika?
Nie epkę, tylko trzy nieskończone kawałki (szkice). Te kawałki pojawiły się w 2000 roku na albumie – „Światła miasta”. Cholera, a może to rzeczywiście była epka, dawne czasy… (śmiech)
Czy to prawda, że chciałeś wydać pierwszą płytę WWO?
Pierwszą płytę WWO wydało BMG. Pamiętam jak przyszedł do mnie Jarek Janas (pozdrawiam przy okazji!), który był wtedy szefem polskiego oddziału BMG. Powiedział, że ma na kasecie demo i zapytał mnie, czy to jest dobre. To była demówka WWO. Posłuchałem tego i powiedziałem mu że bym to wydał bo to fajny materiał. No i jak się okazało był to sukces. To też trochę taka bardziej ploteczka, ale jedna z milszych (śmiech).
W jednym ze starszych numerów „Klanu” czytałem, że w zapowiedziach katalogu wydawniczego RRX pojawiła się płyta Paktofoniki.
Musisz pytać Krzyśka Kozaka. Nie wszyscy wiedzą, ale to ja przeprowadzałem Krzyśka Kozaka z Poznania na grunt warszawski. Nie wiem, czy pamiętasz, ale Kozak wydawał pierwotnie różne rzeczy w Poznaniu, z których śmiała się cała hip-hopowa Warszawa – jakieś Mad Rapaz, Se. Sekator czy Born Juices. W związku z tym potrzebował, mówiąc brzydko, inteligentnego zderzaka do rozmów z chłopakami ze stolicy (śmiech).
Jako PH Kopalnia bodajże, tak?
Jako PH Kopalnia. Była swego czasu taka wytwórnia, która wydawała między innymi punk np. Zielone Żabki. Ja jeszcze wtedy pracowałem jako przedstawiciel handlowy w Sony Music i poznałem Kozaka w hurtowni. Zdajesz sobie sprawę, z tego, że Kozak miał kiedyś włosy do ramion i wydawał black metal? (smiech) Prowadził też hurtownię wytwórni GM. Records. Tam się zakolegowaliśmy. Nasze kontakty były naprawdę częste, wiesz, np. nasze żony się spotykały, chodziliśmy razem do kina, słuchaliśmy nowych produkcji… To była naprawdę fajna znajomość.
Ok, może przejdźmy już teraz do magazynu „Klan”. Jak to było od początku…
Z Krzyśkiem Kozakiem często rozmawiałem o hip-hopie podczas naszych luźnych dykusji. Moim ówczesnym marzeniem było stworzyć pismo muzyczne, Kozak, jako sprytny manipulator grający na emocjach wyczuł to i zaczął przebąkiwać, że może hip-hop. Zgodziłem się i powiedziałem, że to zorganizuję. Krzysiek ograniczył się do tego, że miał sfinansować pierwszy numer. Tak gwoli prawdy pojechał ze mną do Wrocławia na pierwsze spotkanie z Igorem Pudło i Tymonem Smektałą, z którymi stworzyliśmy pierwszą grupę redakcyjną. Notabene Igor powiedział mi po latach, że gdyby nie ja nigdy nie zdecydowałby się na wejście do „Klanu”, bo Krzysiek sprawiał wrażenie stukniętego (smiech) Nie chcę się wdawać w te wszystkie akcje. Summa summarum było tak, że ja stworzyłem cały zespół redakcyjny, dobrałem ludzi, byłem za to odpowiedzialny jako redaktor naczelny i ja to wszystko zrobiłem, łącznie z wymyśleniem nazwy. Uwaga – wszystko to robiłem dla zajawki i za darmo! Kasę zarabiałem wtedy w Sony.
Na początku w ogóle, naiwnie chciałem się odciąć od Warszawy i zrobić to z ludźmi spoza stolicy, ale nagle poznałem Bognę Świątkowską – świetną kobietę, która też jest bardzo ważną osobą dla polskiego hip-hopu. Bogna strasznie zajarała się tym pomysłem i zaczęła nam pomagać. W „Klanie” recenzje pisali Tede, JanMario…
…Peja chyba też? W jakimś starym klanie czytałem, że był Waszym współpracownikiem.
Może jakiś amerykański rap recenzował, albo coś napisał o gangsta rapie – już nie pamiętam. V.O.L.T. pisał felietony, Druh Sławek, Bogna Świątkowska. To były i wciąż są bardzo ważne postacie, wręcz historyczne. Później Krzysiek Kozak poszedł swoją drogą. Uzgodniliśmy, że on będzie miał RRX, a ja zajmę się „Klanem”. Były jeszcze różne inne historie, które zostawie sobie jako smaczny kąsek na inną okazję (śmiech) Przestałem wtedy też pomagać wytwórni RRX…
Do wytwórni RRX dojdziemy, a sam upadek „Klanu”?
Wkroczył internet i wydawanie „Klanu” z płytą było już bez sensu. Zawsze borykaliśmy się z jakimiś problemami finansowymi, wiesz – to wszystko były nasze pieniądze. Nie mieliśmy żadnego wsparcia jak np. Ślizg. Przecież wiadomo, jak powstał Ślizg, wiesz przecież, nie?
Nie do końca.
Młodemu Toeplitzowi załatwił tę całą kasę jego ojciec. To było pokłosie zmian ustrojowych. Dobrze by było dotrzeć do tych dokumentów, bo to był niezły wałek. Ale to już Twoja rola Marcin jako dziennikarza (śmiech) Kiedy powstawał Ślizg, to nigdy nie był finansowany przez pieniądze tych zajawkowiczów i hip-hopowców. U nas wszystko było oddolne – myśmy ryzykowali swoją własna kasą, gdyby jeden numer się nie sprzedał to bylibyśmy totalnie w dupie. Pamiętam czasy, gdy sam musiałem pociągnąć temat „Klanu”, pisałem artykuły, sprawdzałem jako redaktor naczelny wszystkie rzeczy, które dostawałem od autorów, biegałem z paczkami, żeby wysłać je do dystrybutorów. Później oczywiście Igor Pudło i Tymon Smektała mnie odciążyli, bo pracę redakcyjną zaczęli robić we Wrocławiu, gdzie też mieliśmy skład – grafików, itd.
Aaa, czyli w pewnym momencie Klan został przeniesiony do Wrocławia?
Tak, tam była redakcja. Wszystko odbywało się we Wrocławiu. Jak zaangażowałem się w wytwórnię to stwierdziłem, że nie ma sensu bym był dalej redaktorem naczelnym. Tym bardziej, że przez chyba dwa numery byłem redaktorem naczelnym i szefem T1. A to się przecież kłóciło…
Tak, o to też mam pytanie (śmiech). Czytałem kilka wywiadów – między innymi z Ostrym i Tede, którzy zarzucali Wam brak obiektywizmu.
Ale dlaczego mi? Przecież to nie ja pisałem recenzje.
Nie Tobie, mówili ogólnie o „Klanie”. Twierdzili, że zawyżaliście oceny płytom z wytwórni T1 – Teraz.
Niedawno w domu wpadł mi w ręce stary Klan i np. i recenzja płyty „Na legalu?” była wręcz słaba, cztery gwiazdki, a płyta okazała się kultowa. Tymon ocenił ją, jako płytę średnią. Świntuch był oceniony przez Druha Sławka. Najlepiej przypiąć komuś taką łątkę, że to wszystko jest sprawa Delisia, że Deliś zrobił sobie gazetę, tylko po to by promować swoich artystów. Owszem, wszyscy Ci artyści pojawiali się w „Klanie”, ale zauważ, że wydawałem płyty hip-hopowe, które są w pierwszej dziesiątce polskich płyt hip-hopowych ever! Jak mogło ich nie być w piśmie, które „reprezentuje kulturę hip-hop”? No sorry, ale trochę się to kłóci z tym, co było mówione przez ówczesnych adwersarzy. (śmiech).
Teraz, gdy opadły emocje pewnie Tede i Ostry przyznaliby mi rację, że takie rzeczy jak Kodex, Pezet/Noon, Eis, Grammatik to klasyki. Poza tym pod każdą recenzją podpisywała się konkretna osoba. To nie było tak, że ja przychodziłem i mówiłem: „ej stary, wydrukuję Ci recenzję, ale weź tam daj pięć gwiazdek”. Przecież bym się ośmieszył. Poza tym, ani Igor Pudło ani Tymon Smektała nie zgodziliby się brać udziału w czymś takim! Później Igor Pudło został redaktorem naczelnym, ja byłem tylko wydawcą magazynu. Wiesz, bzdury totalne. Niech ktoś mi pokaże, które płyty zostały źle ocenione, mam na myśli te, które wtedy oceniliśmy jako rzeczy rewelacyjne czy dobre.
Uważasz się za odkrywcę talentu Marcina Flinta? Czytałem gdzieś, że Ty jako pierwszy podałeś mu rękę.
Zupełnie nie rozumiem tego, co później Flint robił i wypisywał na mój temat w Ślizgu. Wiesz, ja nie miałem z nim żadnego konfliktu, bo on nie był zawodnikiem, który mógłby jakoś do mnie startować. Marcina lubiłem, bardzo nawet lubiłem, brałem go na koncerty. Imprezowaliśmy i czasem piliśmy razem. Pamiętam imprezę u Noona, jak Flint tak się najebał, że nic nie czuł a chłopaki ogolili mu brwi. (smiech) Wziąłem go jako jedynego (mimo, że był to tylko wyjazd ekipy założycielskiej „Klanu”) do Pragi. Słynny wyjazd, gdzie Igor Pudło nie mógł z nim wytrzymać, chłopaki się z niego nabijali, non stop dissy. Dlatego nie rozumiem dlaczego się tak na mnie wyżywał w Ślizgu, widocznie miał taką potrzebę. Mam nadzieje, że już trochę wydoroślał. Pisze do prawicowej gazety „W sieci” recenzje muzyczne i chyba ma się dobrze. Życzę mu wszystkiego dobrego.
Dlaczego pojawiał się tak rzadko w „Klanie”?
Pojawiał się mało? Hmm, kiedy Flint zaczynał pisać do Klanu, to ja chyba nie miałem już nic do powiedzenia, ponieważ nie byłem redaktorem naczelnym, tylko wydawcą magazynu. Nie pamiętam dokładnie. Trzeba zapytać Igora i Tymona, którzy to potem ciągnęli. Ja do niego nigdy nic nie miałem. Wkurwiał mnie później tylko takimi różnymi szpileczkami, zupełnie nie wiem czym to było spowodowane. Może też ktoś mu coś do ucha naopowiadał na mój temat. Powiem tak, jestem ostatnim, który wierzy w różne plotki, wolę dowiedzieć się u źródła. O widzisz, kolejna taka plotka, która mi się teraz przypomniała. Byłem kiedyś w Fonografice i Pelson zaczął, w sumie, tak dość ostro żartować, że ja się podpisywałem pod tantiemami raperów w Zaiksie i że powiedział mu o tym Eldo. Powiedziałem: „słuchaj mistrzu, chodź załatwimy sprawy w Fonografice, ja Cię wezmę i pojedziemy do Zaiksu i pokażesz mi te kawałki, w których ja jestem zarejestrowany”. Na co Pelson: „nie, nie, nie ja tylko żartowałem”. Uznałem, że to słaby żart, bo po raz któryś słyszałem na mieście, że Deliś podpisuje się pod kawałkami artystów. Zapytałem go, po co opowiada takie rzeczy, na co on: „Eldo mi powiedział”… No i widzisz to są takie rzeczy, które warto wyjaśnić raz na zawsze – nigdy się nie podpisywałem pod twórczością żadnego z raperów i żadnego z producentów.
Koniec części pierwszej. Tutaj część druga, a tutaj trzecia.
Kiedy druga część?
Myślę, że w przyszłym tygodniu najdalej.
Bardzo fajny wywiad.
„Masz tu Mes banknotów parę, przelicz / tak właśnie dogaduje się ze mną Arek Deliś”
…………………………………………