Na początek małe wyjaśnienie, albo wręcz przeprosiny, dlaczego tak długo zbierałem się do napisania tej recenzji. Ja na ogół nie piszę recenzji, napisałem ich kilka w moim życiu, i to głównie dlatego, że ktoś mnie o to poprosił. Nie idzie o to, że nie mam zdania na temat danej płyty, po prostu wydaje mi się, że jestem wciąż „zbyt mały” by móc oceniać albumy raperów, a co dopiero takich raperów jak chociażby O.S.T.R. – cholerne, emocjonalne podejście do muzyki, albo po prostu pokora. Bardzo często nie rozumiem większości rodzimych blogerów, czy „dziennikarzy”, którzy roszczą sobie prawo do oceniania polskiego hip-hopu, a na dobrą sprawę to nikt nigdy o nich nie słyszał, więc niby dlaczego kogokolwiek ma interesować ich zdanie? Nie wiem. Nie żebym miał jakiś większy problem z ich recenzjami, to nie tak – niech każdy sobie piszę co tam uważa, moje podejście jest po prostu zupełnie inne.
Dlatego też jak napisała do mnie wytwórnia Asfalt Records i poprosiła o recenzje „Wyszli coś zjeść” i „Podróży zwanej życiem” byłem w ogromnym szoku. Oczywiście że się ucieszyłem i zgodziłem, ale po cichu uznałem, że to jeszcze chyba nie ten czas, choć recenzje „Wyszli coś zjeść” akurat napisałem dość szybko. Z płytą Ostrego było inaczej. Wydaje mi się, że musiałem po prostu do tego wszystkiego nabrać dystansu. Jestem przekonany, że gdybym tę recenzje pisał w kwietniu wyszłaby kolejna laurka, a to przecież bez sensu.
To co, recenzujemy? Spróbujmy!
Wielu raperów, którzy pytani są o to, co znajdziemy na ich płycie, odpowiadają „samo życie”, „ta płyta jest o moim życiu”, „wiesz, ona opowiada o ostatnich miesiącach mojego życia”. Słucham później tych albumów, zestawiam to z wypowiedziami raperów i dochodzę do wniosku, że chyba jednak, nie zawsze potrafię wyłapać ironie w ich słowach, bo to przecież nie może się dziać na prawdę, nie? Na kolejnym studyjnym albumie Ostrego jest inaczej. Ta płyta faktycznie opowiada o…życiu, po prostu, jakkolwiek banalnie to brzmi. Zresztą nie trzeba jakoś wnikliwie się w album wsłuchiwać by to zauważyć, to najzwyczajniej słychać na każdym kroku. Ten właśnie motyw jest tutaj wszechobecny. Gdy do tego dodamy refleksje na temat umierania, pokorę wobec ciągłych sukcesów, opowieści o trudach ojcostwa czy bardzo dojrzałe teksty (coś co powinno być czymś oczywistym u raperów 30-letnich) mamy do czynienia z najpoważniejszym i najbardziej osobistym albumem w dyskografii rapera z Łodzi.
„Podróż zwana życiem” jest albumem długim. Dzięki czemu Ostry zostawił sobie miejsce na kawałki w innym stylu. I tak mamy tutaj bragga („Gdybym tylko chciał”), ciekawy storytelling („Pistolet do skroni”), czy przyjemny, letni kawałek z gościnnym udziałem Cadillac’a Dale’a – „Rise of the sun”, okraszony rewelacyjnym teledyskiem nakręconym w Holandii. Choć taki na przykład kawałek jak „Fizyka umysłu” bardziej pasowałby jako bonus track na albumie „Czasoprzestrzeń” niż tutaj.
Muzycznie to coś, czego nie możemy zestawić z żadną inną produkcją na naszym muzycznym podwórku. O całość zadbał międzynarodowy kolektyw producencki – Killing Skills. Ich bity pisząc nieśmiało, co najmniej nie są powszechne. Raczej po raz kolejny pokazali, iż prezentują muzykę elastyczną, która nie mieści się w jakiekolwiek ramy. Ciężko je jakkolwiek generalizować. Ich muzyczny rozwój od chociażby albumu „Ostatnia szansa tego rapu” jest kolosalny.
Jak to wszystko podsumować? Wiele osób pisało, że „wrócił stary, dobry Ostry”, że „to jego najlepszy album od kiedyś tam”. Nie wiem jak się do tego odnieść. To pewnie dlatego, że jestem kupiony przez Ostrego od jego pierwszego albumu i po prostu nie umiem, albo i wręcz nie chcę być obiektywny. I choć czasami coś mnie gryzie w ucho, słuchając jego tekstów, to tak naprawdę po co o tym mówić na głos?
Przepraszam, znów niestety (?) wyszła hip-hopowa laurka. Ale ponoć tutaj liczy się bycie autentycznym i naturalnym, nie?
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.