Nie wiem czy to dobrze czy też nie, ale uwielbiam ironizować, kocham sarkazm i niejednokrotnie zasiadałem w loży szyderców – pewnie do końca swoich dni będę w niej zasiadał. Dobrze mi z tym i tyle. Dzisiaj postanowiłem skorzystać z tego przywileju, iż mam bloga (który czasem nawet ktoś odwiedzi) i napisać jedno zdanie na poważnie – sporadycznie, ale jednak zdarza mi się i w ten sposób podchodzić do życia. Dobra, teraz to zdanie. Bardzo dziękuje każdej osobie, która wpada na Vinyle Reda i czyta moje notki, a tym osobą, które są tutaj od początku to już w ogóle ukłony. Niby nic wielkiego, ale świadomość, że jednak komuś chcę się tutaj przychodzić i czytać te moje, ekhm teksty napawa mnie lekką dumą, czy coś w tym stylu – ależ nam się słodko dzisiaj zrobiło, czyż nie?
Dobra Misztal, do rzeczy. W czasie gdy całe hip-hopowe środowisko dochodziło do siebie po tak genialnych albumach jak „Illmatic” czy „Ready to Die”, Super Cat – pochodzący ze stolicy Jamajki, w tej chwili już pięćdziesięcioletni artysta puścił w eter swoje siódme wydawnictwo, zatytułowane „The Struggle Continues”. Album do sprzedaży trafił w głównej mierze dzięki wytwórni Columbia, z którą artysta związał się na początku lat dziewięćdziesiątych. Super Cat bardziej niż z muzyką hip-hop kojarzony jest z klimatami dancehall czy raggae, co jakby nie jest zarzutem a stwierdzeniem. Kawałki takie jak „Every Nigger is a Star”, „South Central” czy chociażby „My Girl Josephine” to coś genialnego, w ogóle wszystkie kawałki z muzycznej biografii tego gościa to majstersztyki. Jeśli ktoś przegapił albo (prawie) nigdy (tak jak ja) nie sięgał w tą stronę muzyki to osobiście polecam. Ja nie ukrywam, że raz na jakiś czas racze się (muzycznymi) urokami prosto z Kingston.
Zapewne zauważyliście, że postanowiłem nieco bardziej uderzyć w pisane wywiady. Na dwóch nie poprzestałem, efekty wkrótce.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.