Żyto: W Polsce bardzo rozwinęła się „pizdowata” gałąź rapu (WYWIAD)

Po długiej przerwie z nową płytą, i na bitach Noona, wraca Żyto. Zapytałem go więc, jak wyglądały ostatnie lata jego życia, skąd wzięła się pasja do malarstwa i czy odżyła w nim miłość do hip-hopu.

Raport z tamtego okresu zawarłeś na płycie „Żyto”, którą pomógł wydać ci w 2012 roku Asfalt.

Teksty na tę płytę zacząłem pisać w Irlandii. Wróciłem w 2009 roku na stałe i stwierdziłem, że chcę nagrać album. No ale przez zabawę okazało się, że mamy już rok 2011, a ja jestem dalej bez gotowego krążka. Zacząłem wrzucać jakieś kawałki do sieci i dopiero w 2012 stwierdziłem, że moje numery nadają się do tego, by pokazać je jakimś wytwórniom. Wysłałem je więc pocztą do tych labeli, których maile znalazłem w internecie. Pamiętam, że Asfalt był ostatnią oficyną, do której się zgłosiłem. Sądziłem, że moja muzyka i tak tam nie pasuje. Myliłem się, bo już na drugi dzień odezwał się do mnie Tytus. Nikt inny nie wysłał mi nawet wiadomości zwrotnej. Pewnie nawet nie sprawdzali moich utworów. Ostry powiedział mi po latach, że dali mi szansę, bo podobały im się podkłady, na jakich nawijałem… Bardziej niż moje teksty. (śmiech)

Za szczere, prostolinijne i bezkompromisowe teksty pokochałeś polski rap?

Tak. To najlepszy rap, jaki może być. Uwielbiam rap w stylu WWO. Wszystko inne jest gorsze od tego. WWO wykreowali moim zdaniem polski styl. Oni rapowali ulicznie, ale z klasą, inteligentnie. Wiesz, te koszulki powkładane w dresy i ich stylówy – coś kozackiego. Kwadratowe rymy też są spoko. W innych krajach nikomu one nie przeszkadzają. Tylko u nas zrobiono z rapu jakąś, kurwa, poezje. W Polsce bardzo rozwinęła się „pizdowata” gałąź rapu – jakieś wyliczanki, poczwórne rymy. Dziwię się, że taki rap jest popularny, przecież to zawsze była muzyka ulicy. Oczywiście nie podchodzę do ulicznego rapu bezkrytycznie, bo w pewnym momencie zrobił się zbyt prosty i niektóre kawałki brzmiały bardzo podobnie. Uważam w ogóle, że u nas wiele osób nie ogarnia rapu w odpowiedni sposób. Pamiętam, że kiedy ukazała się moja druga płyta -„Wiry” – to jeden z dziennikarzy, chyba z Onetu, napisał, że największym mankamentem mojego krążka są… powtarzane refreny. (śmiech) Gość kompletnie nie ogarniał tego, co w 2013-2014 działo się muzycznie w Londynie. Minęło kilka lat i okazuje się, że wszyscy tak rapują refreny.

Masz czasem myśli, że twój krążek w Prosto ukazał się za wcześnie?

Mam takie myśli, że ten album na początku miał być bardziej klasyczny i wtedy bardziej pasowałby do wytwórni. Tylko widzisz – w Prosto zaczęli przekładać daty premiery mojej płyty i finalnie okazało się, że w 2013 roku nie mają już miejsca w swoim planie wydawniczym, więc wydali ją dopiero w drugiej połowie 2014 roku. W międzyczasie te kawałki mi się już znudziły i nagrałem zupełnie inny materiał. Niektóre numery, które pierwotnie miały znaleźć się na „Wirach”, trafiły do sieci – np. „Modelka”. Trochę żałuję, że nie wykorzystałem tych utworów i nie wydałem ich na płycie. Zamiast tego wrzuciłem je na kanał, na który nikt nie zaglądał. Tylko widzisz, nie wiedziałem, jak ta cała branża działa, nikt mi nie doradził i byłem w lekkim życiowym wirze.

Jak było ci w Prosto? Jak to oceniasz z perspektywy lat?

Wyobrażenia miałem takie, że dostając się do Prosto, będzie trochę tak jak w Stanach. Myślałem, że różni ludzie będą zajmować się za mnie różnymi sprawami i… faktycznie otrzymałem od nich pomoc, ale miałem wrażenie, że najlepiej byłoby, gdybym wszystko ogarniał sobie sam – a mi się po prostu nie chciało, byłem zajęty imprezą. Pewnie, gdybym był bardziej solidnym i zaangażowanym gościem, to płyta zostałaby bardziej zauważona w środowisku.

Dalszą część wywiadu znajdziesz tutaj.