Bodziers: Nie napierdalam piętnastu bitów dziennie

fot. K.Kuczyńska

Skromny, pracowity i krytyczny wobec swoich produkcji. Myślę, że te trzy cechy najlepiej opisują producenta z Sopotu, którego bity trafiły już na niejeden wosk. Na kilka tygodni przed premierą „Waiting For Karma” rozmawiam z Bodziersem.

Zacznijmy w zasadzie od samego początku – jak się poznaliście z Soulpetem?

To był okres, w którym Soulpete wydawał z Jeżozwierzem projekt „Rds-220”. Zamówiłem sobie jeden egzemplarz i odezwałem się do niego na facebooku w sprawie wysyłki płyty.  Chwilkę później, chyba tuż po wydaniu „Soul Raw” na kompakcie, Pete zapytał, czy chciałbym zrobić jakiś remix jego kawałka, jako bonus track na winyl. Zgodziłem się i wziąłem na warsztat kawałek „Dead or Alive”. Niedługo potem Soulpete zamieszkał w Gdańsku, więc była okazja się spotkać i pogadać. „Napiliśmy się kucze piwka” – jak to mawia Piotr.  Normalnie. Od tego czasu mamy ze sobą kontakt i przecinamy się, gdy tylko jest w Trójmieście.

Jak pierwszy raz usłyszałem twój remix kawałka „Dead Or Alive” to musiałem wyjść z domu (śmiech). Tak bardzo mnie rozwalił. Pamiętasz może, kiedy pierwszy raz trafiłeś na jego muzykę? Nie wierzę, że był to dopiero krążek „Rds-220”.

Jego ksywka gdzieś mi się wcześniej już przewijała. Czytałem chyba nawet wywiad, którego udzielił przy okazji jakiegoś Beat Battle. Przyznam szczerze, że jego twórczość znałem tylko powierzchownie. Zainteresowałem się bardziej jego muzyką, dopiero gdy usłyszałem snippety z „Soul Raw”. Szczęka mi opadła, no i chyba pozazdrościłem, że nagrywa z amerykańskimi raperami (śmiech).

Co cię tak bardzo tam trafiło?

Po prostu zajarałem się tymi produkcjami. Nikt nie robił wtedy takich rzeczy w Polsce. Pamiętam, że o ile bity na „Rds-220” nie zrobiły na mnie ogromnego wrażenia – podobała mi się undergroundowość tego projektu – to muzyka, którą dostarczył na „Soul Raw” była turbo sztosem. Piotr ma niezwykły dar do cięcia sampli i tworzenia bangerów. Jego bity są stosunkowo proste, ale zawsze dobrze bujają.

Podobnie mówi się o twoich produkcjach, których niestety jest w oficjalnym obiegu, jak na lekarstwo. Dlaczego tak rzadko chwytasz za bit maszynę?

Wiesz, to wcale nie jest tak, że rzadko siadam do produkcji. Miewam oczywiście przerwy – najdłuższa trwała około pół roku, ale generalnie cały czas coś sobie dłubię. Uczę się nowych patentów, staram się osiągnąć brzmienie, które mam w głowie. Robię muzykę od końca 1999 roku i – na razie – jeszcze mi się to nie znudziło. Niewiele z tych rzeczy udostępniam jednak do odsłuchu. Działam, gdy mam na to czas, energię i ochotę. Nie jestem Nottzem czy Madlibem. Nie napierdalam piętnastu bitów dziennie (śmiech). Jeśli zrobię dwa bity w ciągu tygodnia i one mi się podobają to jestem szczęśliwy. Swoją drogą – pamiętasz, jak napisałeś, że jestem najbardziej leniwym producentem w Polsce?

Oczywiście. Nadal to podtrzymuje.

No to pozwolę sobie przy okazji odeprzeć ten zarzut (śmiech). Nie uważam, żebym był leniwy w tej kwestii. Podchodzę po prostu dość krytycznie do swoich produkcji. Bity, które gdzieś tam czasem się pojawią, uważam za ciekawe, warte pokazania. Moje podejście do produkcji jest bardzo freestylowe. Siadając do sprzętu rzadko kiedy mam jakiś plan co do tego, jaki bit chcę akurat zrobić. Niektóre z tych rzeczy nie są moim zdaniem warte pokazania komukolwiek, więc zostają u mnie na dysku.

Jest szansa, że coś się zmieni w tej kwestii i zaczniesz je wypuszczać?

Szansa zawsze istnieję, ale raczej nie przewiduję zmasowanego ataku w najbliższym czasie (śmiech). Mam w planie ożywić nieco swoje konto na soundcloudzie i tam umieszczać więcej muzyki. Przyznaję, że kiedyś uwikłany byłem w większą ilość projektów. Tylko widzisz, wtedy działałem mocniej lokalnie z kolegami w ramach KSC czy z Surkimem i Ziomboi Kliką. Dziś jesteśmy już w trochę innych miejscach, przynajmniej jeśli chodzi o muzykę. Każdy z nas ma trochę inne zajawki i działa bardziej na własną rękę.

Raperzy często dobijają się do ciebie w sprawie muzyki?

Sporadycznie ktoś się odezwie, głównie mniej znani gracze. Muszę się przyznać, że często nie odpisywałem nawet na wiadomości od raperów, którzy prosili o bity. Zawsze mam poczucie, że mam ich zbyt mało, a te lepsze chciałbym zostawić dla kolegów (śmiech). Do tego jestem raczej wybredny, jeśli chodzi o rap, a raperzy są wybredni, jeśli chodzi o…wybór bitów. Na końcu jest zazwyczaj tak, że po odsłuchu moich produkcji, raperzy nie są jednak nimi zainteresowani (śmiech). Ale umówmy się, ja robię tradycyjne, klasyczne hip-hopowe podkłady, a taki hip-hop umiera na naszych oczach.

Dość krytyczne stwierdzenie. Możesz to rozwinąć?

Bardzo się to wszystko zmieniło w ostatnich latach – zmiany stylu w rapowaniu, nowe podziałki rytmiczne, brzmienia rodem z EDM. Strasznie się to wymieszało. Dziś można rapować na każdym bicie i nikt nie ma z tym problemu. Sami raperzy przyznają, że nie robią już hip-hopu. Moim zdaniem powstał nowy, eklektyczny gatunek. Ja się nie do końca w nim odnajduję. Nie jestem twardogłowy i zamknięty na nową muzykę. Cały czas słucham nowych rzeczy, ale te brzmienia, te rytmy i te emocje, które akurat dominują w dzisiejszym rapie, w większości przypadków do mnie nie przemawiają. Nie lubię, gdy muzyka brzmi zbyt sterylnie. Hip-hop – nazwijmy go tradycyjnym – już nigdy nie będzie w głównym nurcie. Będzie sobie funkcjonował gdzieś w niszy, będą go kultywować zapaleńcy. Nie oceniam takiego stanu rzeczy. Tak zwyczajnie jest. Umiem z tym żyć (śmiech).

Jaki jest powód tych zmian?

Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Część ludzi na pewno chce spróbować się w innych rzeczach, bo są już znużeni, szukają swojej nowej drogi. Rap od zawsze się rozwijał, zmieniał i przepoczwarzał. Nie ma w tym nic odkrywczego. Uważam, że zarówno raperzy, jak i producenci idą teraz zbyt mocno w tani pop. W muzyce zrobiono już chyba wszystko, stąd też ta przenikalność gatunków. Polscy artyści bardzo mocno zapatrzeni są w amerykański i francuski rynek. Często nie są to już inspiracje, a zwykłe kopie. Hip-hop z gruntu opiera się na rywalizacji i oryginalności. Dziś natomiast wielu artystów stara się upodobnić do kogoś, kto osiągnął już sukces, licząc tym samym na to, że sami ten sukces osiągną. Wiadomo też, że rapu słuchają głównie młodzi ludzie, i to oni decydują o tym, co jest obecnie popularne. Mam wrażenie, że wykonawcy  stali się trochę zakładnikami słuchaczy. Takie czasy.  Wkurwia mnie jedynie koniunkturalizm i tandeta. Częściej sięgam po Slayera czy minimal techno niż po mainstreamowy hip-hop (śmiech).

A są jakieś rzeczy, które wkurwiały cię przy pracy nad „Waiting For Karma”?

Ależ skąd! To była idealna i wzorowa współpraca (śmiech). A odpowiadając zupełnie poważnie – były, oczywiście, że były jakieś tam nerwy i spięcia, ale obracaliśmy te wszystkie zgrzyty w żarty i szczerze mogę ci powiedzieć, że dobrze współpracuje mi się z Soulpetem. Mieliśmy natomiast różne, drobne momenty nieporozumienia z Hazekiah’em, ale udało się, epka powstała! Muszę jeszcze wspomnieć o DJ-u Epromie, bo ten gość jest idealnym współpracownikiem, pełna profeska.

Od czego zaczęliście pracę nad tym projektem? Na jakim sprzęcie pracowaliście?

Ciężko w zasadzie mówić o wspólnej pracy. Ja zrobiłem swoje bity, Pete swoje i wysłaliśmy paczki do Stanów. Hez wybierał bity, nagrywał numery u siebie i przysyłał wokale. Standard. Cały pic przy takiej współpracy przez internet polega zawsze na dobrej komunikacji i synchronizacji działań. Wszystkie bity w zasadzie stworzyłem na kompie, ponieważ od jakiegoś czasu używam kontrolera mpc studio, a całość aranżowałem sobie w reaperze. Tak więc głównie software, ale moją magiczną bronią jest stary sampler ensoniqa, który kocham i przez który wszystko przepuszczam. Do tego preamp i lampowy kompresor, które również służą mi do „kolorowania” dźwięku. Piotr – z tego co wiem – robił wszystko na FL Studio.

Na krążku gościnnie występują znajomi Heza. Pojawiła się w waszych głowach myśl, by zaprosić na krążek kogoś bardziej znanego? Czy może zostawiliście to sobie na inną okazję?

Po cichu liczyliśmy, że może Bialal akurat będzie w studiu u Heza – bo są ziomkami – i może na zajawce coś nawinie, ale niestety się nie pojawił (śmiech). Nie, nie było raczej żadnych pomysłów na innych gości. Poza tym wiadomo, jak to wygląda – dodatkowe zwrotki to dodatkowe przelewy do ogarnięcia.

Hezakiah podszedł do tego materiału na równie dużej zajawce jak wy?

Myślę, że podszedł na zajawce, bo nie można powiedzieć, że się nie przyłożył do numerów w stu procentach. Inicjatywa projektu wyszła od Soulpete’a i to on, jako wydawca materiału, zapłacił mu za wokale. Z tego co wiem, umowa obejmowała dziesięć numerów. Ostatecznie skończyło się na siedmiu (śmiech). Pozdro Hezakiah!

Masz jakieś oczekiwania względem tej epki? Na jakie przyjęcie liczysz?

Nie mam szczególnych oczekiwań. Ja sam jestem z niej zadowolony. Myślę, że to będzie fajna pozycja dla rapowych głów. Zdaję sobie sprawę, że to niszowy temat. Jestem przekonany, że kilka osób na pewno sięgnie po epkę. Nie liczymy na platynową sprzedaż (śmiech). Mam tylko nadzieję, że płyt sprzeda się tyle, by Piotrkowi zwróciła się chociaż większa część pieniędzy, którą w ten projekt wpakował. Wiadomo, on ma niemałe grono słuchaczy, ale umówmy się – Hezekiah nie ma w Polsce takiego statusu, jak Bonson czy Sarius. Sam jeszcze z trzy lata temu nie kojarzyłem typa. Nad odbiorem krążka w Stanach nawet się nie zastanawiam, tam takich projektów jest tysiące.

Myślisz, że ewentualny sukces spowoduje, że wypuścisz – w końcu – swój materiał?

Dla mnie sukcesem jest już to, że mogłem wziąć udział w projekcie z zagranicznym artystą. Kolejnym sukcesem jest to, że materiał wyjdzie na wosku. Jeśli pytasz o album producencki to odpowiadam: na pewno go nie zrobię, nie znoszę ich. Nie lubię składaków, poza tym nie mam na tyle energii i samozaparcia, żeby coś takiego ogarnąć. Muzyka to moje hobby może nawet pasja, ale jest to bardzo ulotnie i nieuchwytne. Przyznam, że ciężko mi się z tym wszystkim czasem zorganizować. Chyba lubię, gdy ktoś mnie popchnie do działania. Wtedy podchodzę do tematu zadaniowo i się organizuję. Raczej będę się udzielał na pyłach zaprzyjaźnionych raperów, tak jak to bywało do tej pory. Wiesz, ja lubię po prostu palić jointy w studiu i stukać w pady. Może się kiedyś zmobilizuję i stworzę epkę z raperami. Może (śmiech).

Masz całkiem niezłe statystki, jeśli chodzi o to, ile twoich produkcji trafiło na winyle. Jesteś w stanie powiedzieć, który z archiwalnych projektów był dla ciebie najważniejszy?

Każdy materiał mocno cieszy, mimo że nie było ich zbyt wiele. Nie kategoryzuje ich, nie mam najważniejszego. Najwięcej projektów robiłem w czasach, gdy jeszcze nie wrzucało się muzyki do sieci, tylko wypalało na CD-Rach. Na pewno ważna była dla mnie siódemka z RH-, która ukazała się w 2012 roku. Był to pierwszy winyl z moją muzyką, a na dodatek masterem zajął się sam Noon, co było wtedy dla mnie dużym wydarzeniem (śmiech). Do dziś bardzo lubię kawałek „Energia zwrotna”. Pamiętam, że kiedy wreszcie udało się nam  zorganizować nagrywkę i ściągnąć do Gdańska Hadesa, w drodze do studia okazało się, że nikt z nas nie wziął bitów (śmiech), a wiedzieliśmy, że w studiu nie ma… internetu. Po drodze odwiedziliśmy Pepego, udało się ściągnąć bity z poczty i wrzucić je na pożyczony pendrive. W samym studio okazało się, że cubese, na którym nagrywaliśmy, pierdoli coś z tempem bitów i nie potrafiliśmy tego ogarnąć, a oczywiście nie pamiętałem oryginalnych temp. Wpisaliśmy je więc „na ucho” i jakoś udało się to nagrać. Później chciałem zmiksować numery i pojawił się kolejny problem. Przestrzeliliśmy w obydwu kawałkach o kilka BPM-ów i musiałem rozciągnąć acapelle, jakbym robił remiksy. Na szczęście nie wpłynęło to słyszalnie na barwę głosu chłopaków. Miło wspominam cały okres współpracy z Blunted Astronaut. Pozdro Kuba (założyciel wytwórni – red.)!

Kończąc. Poproszę o szczery przekaz dla rodzimych producentów od Bodziersa.

Nie jestem raczej typem człowieka, który lubi coś przekazywać (śmiech). Wolę słuchać innych. Niech każdy robi to, co chcę. Muzyka to piękna rzecz, bo łagodzi obyczaje. Spread Love.

 

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz