Historia polskiego breakingu, część 2: Najntisowa radość z małych rzeczy

B-Boy Bartazz, aktywny w hiphopowym świecie od ponad 25 lat, reprezentujący na co dzień Polskee Flavour, zabiera nas w podróż po breakingowej Polsce lat dziewięćdziesiątych. Lata 90. to czas, kiedy hip-hop naprawdę opanował nasz kraj. Coraz więcej raperów podpisywało kontrakty z wytwórniami fonograficznymi, grafficiarze śmielej poczynali sobie na murach i pociągach, a DJ-e poszerzali wiedzę o tym, jak sprawnie operować gramofonami i mikserami. Z tyłu nie pozostali oczywiście b-boye, którzy zaczęli wyjeżdżać na pierwsze prestiżowe imprezy do Niemiec, ogarniać klimatyczne jamy i zarabiać na ulicy pierwsze pieniądze.

Zapytałem kiedyś Kosiego z JWP, czy cztery elementy hip-hopu przenikały się w latach 90. Powiedział mi wówczas: „Środowiska się przenikały, ale działały oddzielnie. Nie sądzę, by b-boye powiedzieli ci dziś, że mieli w latach 90. duże wsparcie od raperów”. Co o tym myślisz?

Szanuję zdanie Kosiego, ale mam na to inny pogląd. Były takie miasta, w których hip-hop od zawsze był czteroelementowy – dobrym przykładem jest tutaj Szczecin. Tam b-boye trzymali się z raperami, grafficiarzami i DJ-ami. Wspólnie organizowali jamy, na których pojawiali się ludzie z całej Polski. Podobnie było u nas w Kielcach, Trójmieście czy na Śląsku. Oczywiście takich ośrodków było pewnie więcej, ale ja zapamiętałem i spędzałem czas akurat w tych. Nie chciałbym nikogo pomijać. We wspomnianych miejscach nikt nie uważał, że któryś z elementów jest mniej ważny. Wspieraliśmy się nawzajem i razem bujaliśmy się po mieście. Przez to, że spędzaliśmy wspólnie czas i jeden napędzał drugiego do działania, kultura hiphopowa budowała się jako całość. W Warszawie było inaczej – b-boyingu na początku nie było za dużo, tańczyło tylko kilka osób. Breaking zaczął się tam bardziej pojawiać dopiero wtedy, gdy zjechały się osoby z innych miast Polski. Wiem coś na ten temat, bo długo mieszkałem w stolicy. W Kielcach często jedna osoba malowała graffiti i tańczyła. Zajka ze Wzgórza Ya-Pa 3 był np. raperem i b-boyem. Chłopaki próbowali rozwijać się w różnych dziedzinach i na końcu zajmowali się tym, co sprawiało im największą radość. Ja tańczę od 25 lat, ale od ponad 20 zajmuję się też malowaniem. Specyfiką tamtych lat było też to, że ludzie nie wiedzieli, co dzieje się w innym mieście. Wiadomości docierały dopiero po latach. Pamiętam, jak poznaliśmy Sira i Asha z Warszawy – którzy już wtedy byli fejmowymi graficiarzami – i zaczęliśmy im opowiadać, że Baton malował u nas obrazki już pod koniec lat 80. Kompletnie nie chcieli nam uwierzyć. (śmiech) Takich sytuacji było sporo. Ludzie żyli w niewiedzy, bo nie mogli wejść na Instagrama i sprawdzić, co słychać np. w Białymstoku czy w Rzeszowie. Inną sprawą jest to, że nie zależało nam na tym, by hip-hopem się chwalić. Robiliśmy go lokalnie. To była nasza pasja i odskocznia od szarej rzeczywistości.

Cały materiał znajdziesz tutaj.