Żabson: Wiem o tej muzyce prawie wszystko (WYWIAD)

fot. interleoo

Można jego muzyki nie słuchać, można śmiać się z odważnych stylówek, ale nikt nie może podważyć tego, że to gość, który ma duży szacunek do starej szkoły i o muzyce wie bardzo dużo. Nie ma, co kierować się uprzedzeniami i stereotypami… Zapraszam Was do sprawdzenia rozmowy z Żabsonem.

Kiedyś w wywiadzie wspomniałeś o tym, że przez tyle lat nie było w Polsce np. producentów wykonawczych, bo raperzy nie dopuszczali do siebie myśli, że ktoś ma ciekawszy pomysł na ich album niż oni sami.

Nie dopuszczali, ale przykład Sokoła pokazał wszystkim, że jednak warto słuchać specjalistów. Między innymi dzięki temu, że od dawna otwierał się na słowa innych, jego kariera wygląda dziś tak, jak wygląda. Należy się z tego cieszyć i gratulować. Ja niestety nie miałem od początku obok siebie takich osób. Dopiero z czasem trafiłem na agencję, która mi pomaga i rozwinęła moją karierę. Być może gdybym miał taką pomoc już od kawałka „Do ziomów”, dziś byłbym w zupełnie innym miejscu i momencie swojej kariery. To tylko gdybanie. Z drugiej strony, dzięki temu, mogę mówić o sobie „self made”, bo nikt mi nie odbierze tego, że fundamenty pod swoją karierę wylałem sam. Nie chcę zabrzmieć jak stary dziad, ale dziś młodsi raperzy mają trochę łatwiej i dużo więcej osób czeka, aż wyświetli się jakiś zdolny młody raper, by mu pomóc i zrobić z nim biznes. Za moich czasów też tak było, tyle że wtedy zgłaszały się do nas wytwórnie. Ja dostałem kilka kontraktów, ale…

„Nigdy nie podpisałem się z chu*ową wytwórnią”. (śmiech)

No właśnie. Widziałem, jak te labele później promują swoich artystów i mi to do końca nie odpowiadało. Wiedziałem, że artystycznie i wizualnie nie pasuję do supermarketu raperów. Nigdy nie chciałem być jednym z trzydziestu gości w wytwórni. Wolę takie, gdzie jest pięciu artystów i oczywiste jest, że wszyscy się znają i są dobrymi kolegami. Nie ma tam dwudziestu dopychaczy, bo jeden z nich zrobił hita. Obecnie wygląda to tak, że już nie zgłasza się do ciebie wytwórnia, tylko agent, który proponuje pomoc, a jednocześnie informuje, że kariera nadal jest w twoich rękach. To dobra opcja dla młodych artystów. Wszyscy ci – nazwijmy ich – ludzie cienia popychają branże do przodu i to oni sprawiają, że polski hip-hop jest obecnie tak bardzo profesjonalny. Raperzy, raperami, ale ktoś to musi wszystko zorganizować. Bookerzy, agenci, menedżerowie – o nich na co dzień mówi się bardzo mało, a mają naprawdę ogromne zasługi dla sceny. Gdyby nie oni, polski rap nie miałby takich teledysków i wyprzedanych tras koncertowych w dużych klubach. Bardzo się cieszę, że to wszystko poszło w stronę pracy z człowiekiem, a nie pracy z wytwórnią. Łatwiej jest zaufać gościowi, który z tobą pracuje niż ośmiu osobom w firmie wydawniczej. W razie pretensji, czy nieudanej akcji mogę iść do niego i z czystym sumieniem powiedzieć mu, że to przecież z nim się umawiałem i on zawalił temat. Poza tym zaangażowanie jednostki jest dużo większe niż całej drużyny, bo często od tego zależą jego zyski. Każdy daje z siebie tyle, ile może, bo nikt nie chce stracić. Płyniemy na jednej łajbie. To zdrowe podejście.

Cały wywiad przeczytacie tutaj.