Chłop od puszczania ptaszków – wywiad ze Skorupem

Fot. Materiały promocyjne

Skorup i bracia Jaz mają papiery, by ich Absolutna flauta została uznana za jedną z najciekawszych tegorocznych płyt na rodzimej scenie hip-hopowej. Na Openera i festiwal organizowany przez Taurona już nie zdążą, ale spokojnie – jesienią ruszają w trasę koncertową po całej Polsce, która potrwa kilkanaście miesięcy i zaliczą największe – nie tylko – rapowe imprezy, a kolejne nagrody to tylko kwestia czasu. Stop. Tak byłoby w świecie idealnym. Rzeczywistość jest inna, choć nie tak bardzo szara, jak mogłoby się wydawać. Jest praca akustyka w Gliwickim Teatrze Miejskim, współpraca z utalentowanymi wokalistami i muzykami, pomysły na klipy, jakich próżno szukać u czołówki sceny i – cytując Rogala DDL – styl nie do podjebania jak papilarna linia.

„Walet pik” – pierwszy singiel, promujący wasz nowy album, w sieci pojawił się ponad rok temu. Po cichu mówiło się, że album do sklepów wjedzie jeszcze w 2017 roku, stało się inaczej – ukazał się dopiero teraz. Co działo się w międzyczasie?

W momencie kiedy wrzucaliśmy pierwszy singiel, wydawało nam się, że płyta jest prawie gotowa i na jesień spokojnie będzie można zrobić premierę, no ale finalnie pojawiło się jeszcze sporo pomysłów dotyczących aranżów. Dopracowywaliśmy sobie utwory – dogrywając instrumenty, skrecze czy dodatkowe wokale, jak skończyliśmy, to zrobił się 2018 rok.

Skąd pomysł, by rozbudować numery o damskie wokale i żywe instrumenty? Chcecie dotrzeć z albumem szerzej, polski hip-hop już wam nie wystarcza?

Kręcę się w świecie muzyków czasem jako raper, czasem jako akustyk i zdarza się, że z kimś złapię wspólny język. Moglibyśmy nagrać płytę na beatach JazBrothers z nawijkami Skorupa i tyle, ale kiedy spotykasz faceta, który zajebiście gra na trąbce, albo dziewczynę z kozackim głosem, to pojawia się pokusa, żeby ich ściągnąć do studia. Pewnie, że chcemy dotrzeć z naszym albumem gdzieś szerzej, ale też nic na siłę. Jak ktoś śledzi moje, a teraz już nasze, kolejne płyty, to zauważy pewną ewolucję muzyczną, ale też brak nerwowych działań. To jest Droga Watażki.

Nie da się ukryć, że czasami wcielasz się w rolę akustyka. Poświęciłeś temu nawet numer na płycie. Jak zaczęła się twoja współpraca z Teatrem Miejskim w Gliwicach?

Szukałem pracy, a mój brat uczęszczał do teatru na zajęcia dla młodzieży. Aktor, który tam pracował dał znać bratku, że zwolnił się etat akustyka. Dostałem namiar na kierownika technicznego, któremu naopowiadałem coś, że beaty robię, przez co znam się trochę na dźwięku. Kierownik stwierdził, że się nadam do puszczania ptaszków w trakcie spektakli i mnie przyjęli. Wtedy to miejsce nazywało się Gliwicki Teatr Muzyczny i była tam duża orkiestra, chór, balet, soliści, stolarze, krawcowe i cała masa innych ludzi. Kilka lat temu zaszła tu rewolucja kadrowa, zmienił się profil teatru z muzycznego na miejski, ale dalej potrzebują chłopa do puszczania ptaszków (śmiech).

Domyślam się, że w twoim miejscu pracy wiedzą, czym się zajmujesz.

Spotkało i dalej spotyka mnie bardzo dużo życzliwości ze strony ludzi z teatru. Owszem, zdarzały się sytuacje „rowerowobłażejowe”, np. jak się przyjąłem i pochwaliłem czym się zajmuję, to ktoś tam chciał, żebym freestyle’ował jak Eminem w 8 mili, pojawiła się ksywa „Joł Joł”. W teatrze przed zmianami, o których wspomniałem, pracowało mnóstwo osób i myślę, że tylko część z nich znała moje rapowe alter ego, z czasem różne osoby podbijały i wyrażały coś w rodzaju uznania za posiadanie pasji. Dzięki takim incydentom udało mi się nawiązać współpracę z kilkoma świetnymi osobami. Dyrektorzy też okazali przychylne podejście do tych moich zainteresowań, w GTM zostałem zaproszony do napisania kawałka do spektaklu, a z pomocą Teatru Miejskiego zrobiłem kilka klipów. Na nowej płycie jest hołd dla stanowiska pracy, które mam zaszczyt pełnić w teatrze.

Na płycie znalazłeś również miejsce dla Grodu Piastów. Jak zmieniły się Gliwice na przestrzeni ostatnich lat?

Na przestrzeni ostatnich 20 lat w całej Polsce miał miejsce skok cywilizacyjny, Polska z lat 90. to był jeden wielki lombard i takie pamiętam też Gliwice. W centrum upadła huta, dziurawe zasyfione ulice, kopalnia na Sośnicy, giełda, Balcerek, barki z węglem na Łabędach, a na osiedlach boiska, robione przez nas na trawnikach. Niedaleko mojego osiedla jest taki park „Szwajcaria”, ktoś pokazywał mi zdjęcia, że przed wojną – za Niemca, to było bardzo zadbane, eleganckie miejsce. W czasach mojego dzieciństwa, to były zwykłe chaszcze, gdzie można było wypić tanie wino i się wysrać. Teraz to miejsce, jak wiele innych, ponownie jest odpicowane, widać gołym okiem renesans. Nie kumam ludzi, którzy twierdzą, że komunę obalił kaczor w 2015 roku, a z Unii Europejskiej to najlepiej wyjść, bo nam nic nie daje, tylko sapie, kiedy chcemy sobie łamać własne prawo. Gliwicami od ponad 20 lat zarządza jeden chłop. Wyremontował całe miasto, ściągnął inwestorów, którzy postawili tu mnóstwo nowoczesnych fabryk, postawił Piastowi stadion i wybudował drugi „Spodek”. Z tego co czytałem, to „pisland” już kombinuje, jak usunąć takich gospodarzy i obsadzić na ich miejsca swoich aparatczyków. Mam nadzieję, że nigdy tu nie wjadą zrobić syfu i stawiać pomników. Zawsze tu przegrywali.

Nie trzeba być ekspertem, by zauważyć, że twoja muzyka osiąga umiarkowany sukces komercyjny – płyty sprzedają się w niskich nakładach, koncertów jest niewiele, a Red Bull raczej nie zorganizuje ci trasy po Polsce. Tobie mimo wszystko wciąż się chce i nagrywasz dopracowany pod każdym względem album. Zadbałeś o wszystko – zapraszasz muzyków, mixem i masterem zajmuje się sam Eprom, poruszasz niebanalne tematy, piszesz ciekawe teksty i dbasz o to, by klipy wyglądały jak należy. Słowem – nic nie dzieje się u ciebie na odpierdol.

No niestety liczba odbiorców moich płyt jest ściśle określona przez jakieś czynniki, których nie znam. To mnie trochę ogranicza, bo chciałbym zabrać tych muzyków, którzy ubogacają nasze płyty w trasę i zrobić dobrego rock’n rolla, ale ani oni, ani ja, nie mamy już czasu, żeby grać za piwo. Mam bardzo fajnych odbiorców, którzy dają zawsze odzew, jak wychodzi płyta, i staram się im odwdzięczyć muzyką jak najlepszej jakości. Przy stosunkowo niskich budżetach trzeba się trochę nakombinować – zwłaszcza przy produkcji klipów – żeby dać jakość i nie popłynąć finansowo. Współpracowaliśmy z różnymi fajnymi ekipami filmowymi: Filminati, Droop Free, Przedmarańcza, Ace of Art, AG Studio, 3/4udgs Lab, a do Absolutnej flauty trzy klipy zrobił Krzysztof Kruk. Ta rotacja jest związana z budżetem, bo ekipy, o których wspominam, prężnie się rozwijają i ich stawki szybko rosną. Co do motywacji to sam proces tworzenia muzyki, czy scenariuszów do klipów jest mocno uzależniający, trudno zrezygnować z tej przyjemności.

Dlaczego do „Back in biznes” zaprosiłeś akurat Gana i Bas Tajpana?

Bas i Gano to są legendy. Chciałem zaprosić jeszcze Jajonasza, bo pomysł był taki, żeby nawiązać do „Nie jestem kurwa biznesmenem”, klasyka z płyty 600V. Udało się tylko, albo i aż, w trójkę nawinąć, z czego i tak się bardzo cieszę. Pamiętam czasy, jak przewijałem kasety IGS’a, żeby raz jeszcze posłuchać sobie zwrotek Basa, Jaja czy Gana. W kawałku udzielają się także gitarzysta Serek i DJ HWR, a to też niesamowici kozacy. Serek ponagrywał nam mnóstwo śladów gitar do kawałka „Wolny ziomek” i w „Back in biznes”, JazBrothers użyli tych śladów jako sampla. HWR dograł skrecze i cuty, w których przewija się głos Jajonasza, co symbolicznie domyka pierwotny zamysł.

Nie kusiło cię choć przez moment, by podejść do tematu w inny sposób i nagrać „We Mean Business” z przedstawicielami najmłodszego pokolenia śląskich raperów?

Na nowej płycie jest Kuba Knap, ale to już chyba też nie to najmłodsze pokolenie, no i nie Śląsk. Taki numer z młodymi wariatami to dobry pomysł, czemu nie, tylko nie znam ich zbyt wielu. Jeśli chodzi o Śląsk, to z młodych najgłośniej jest chyba o Tymku i Fejzie, ich akurat też miałem okazję kilka razy spotkać i mamy jakiś kontakt, poza tym Koszo z Gliwic jest dobry i pewnie jeszcze wielu, ale nie znam.

Ciebie pewnie znają. Jak jesteś odbierany przez młodszych raperów na Śląsku?

Nie mam pojęcia, ale zakładam, że mogę być odbierany różnie, bo młodzi raperzy to przecież różni ludzie. Zakładam, że część nie wie o moim istnieniu, część zna, ale nie słucha, a jeszcze inna część docenia, to co wymyślam, sprawdza, a nawet się inspiruje. Zdaję sobie też sprawę, że pojawiają się nowe trendy w muzyce, których ja mogę nie rozumieć, tak jak pokolenie moich rodziców, nigdy nie zrozumie, co nas urzekło w hip-hopie.

Których trendów w muzyce nie rozumiesz?

Może to „rozumienie” nie jest najtrafniejszym słowem, chodzi mi bardziej o przywiązanie do brzmienia. Ja i moi rówieśnicy zakochaliśmy się w prostej kołyszącej muzyce i tekstach pisanych slangiem. Teraz na scenie są już setki raperów, którzy są ode mnie 15, 20 lat młodsi i oni nawijają swoim slangiem, często do bardziej skomplikowanych podkładów, a czasem do podkładów disco, śpiewają, bawią się autonune’m. Trudno jest mi się zrelaksować przy takiej muzyce, ale czasem warto się przełamać, bo od młodszych można się też uczyć. W naszym trio Skorup & JazBrothers są duże różnice wiekowe, edukujemy się nawzajem.

No właśnie. Jestem przekonany, że w  dzisiejszym hip-hopie znajdujesz coś dla siebie. Jakie zespoły z aktualnej szkoły rapu towarzyszyły ci najczęściej podczas prac nad Absolutną flautą?

Muszę się przyznać do pewnych egocentrycznych odchyłów. Muzyka, której słucham najwięcej to moja własna. W trakcie tworzenia płyty słucham siebie na okrągło, na wszystkich możliwych sprzętach. Kiedy zaciekawi mnie czyjś album, to w połowie płyty mam już ochotę włączyć swoją płytę i je porównać. Dotyczy to zawsze płyty, nad którą pracuję, bo swoich starych nie słucham. Z cudzych utworów, które usłyszałem w trakcie tworzenia Absolutnej flauty, najbardziej wryły mi się w banię: Gift of Gab’ z A.F.R.O i Rugged Manem „Freedom form flowing”, Son Lux „Easy”, Delinquent Habits „California”. Z polskich natomiast: Pokahontaz z Kalibrem „404”, Taco z Otschodzi „Nowy kolor”, Gural „Dom otwartych drzwi”, Kękę „Cesarz” i „Szaman” Palucha.

Zdziwiłbym się, gdybyś nie natrafił na takiego „Szamana” czy „Nowy kolor”, bo to bezsprzecznie jedne z największych hiphopowych szlagierów ostatnich lat, liczby w sieci i reakcje ludzi na koncertach mówią wiele. A na jakim etapie jest praca nad twoim hitem (śmiech)? Nawiązuję oczywiście do – pisanego zapewne z odrobiną ironii – wersu „kiedyś nagram hit, to skurwiel nie zejdzie z anten…”.

Mój dziadek puszczał całe życie kupony w totolotka, twierdził, że mu kiedyś pyknie. Z muzyką jest podobnie, cały czas ci się wydaje, że to jest ten utwór, potem wchodzisz do kabiny i nagrywasz następny, bo to na pewno ten. Z muzyką jest o tyle lepiej, że zostaje, nawet jak nie wygra. Ja mam już sporo hitów, z sześć płyt będzie. Jest z czego wybierać przed koncertem.

Z tego co mówisz, można spokojnie wywnioskować, że cały czas należysz do artystów głodnych. Masz sobie coś jeszcze do udowodnienia?

Pewnie tak, chociaż z przygody z muzyką wynoszę więcej przyjemności niż ciśnienia na coś. Pojawiają się czasem myśli, żeby przyspieszyć prace nad płytami i wydawać co roku, albo najlepiej co pół, ale ja chyba lubię ten spokojny tryb pracy z dopieszczaniem wszystkich elementów. Tryb slow mo jest super, ale nie wykluczam, że kiedyś dojdzie do przełamania i rozpiszemy sobie harmonogram działań, wiesz jak na siłce (śmiech).

Szczerze powiedziawszy, nie widzę cię w roli rapera, który puszcza numery taśmowo, tym bardziej, że przecież „Wolny ziomek się nie spieszy” (śmiech). Byłbyś w stanie napisać i nagrać album w miesiąc, z którego byłbyś zadowolony?

Są albumy, które powstają w ten sposób, że grupa ludzi zamyka się w jakiejś  miejscówce na miesiąc i robią sobie płytę. Nagrałem kiedyś taką płytę Kosmos z Metrowym, Bu i Rufijokiem. Wymyśliliśmy ten album w domku w górach, ale nie mieliśmy całego miesiąca, tylko kilka dni, więc potem realizacja trwała rok. Wygospodarowanie miesiąca na stworzenie płyty z jakąś ciekawą ekipą w inspirującym miejscu, to bardzo fajna perspektywa, chciałbym kiedyś zrealizować taki projekt.

Przy tej płycie pracowaliście jako zespół, czy bardziej w formie producenci i raper?

Pracujemy w ten sposób, że słucham na bieżąco tego, co tworzą bracia, inspiruję się tym i piszę pod szkice wybranych podkładów. Nagrywamy piloty utworów i dyskutujemy, czasem bracia stwierdzą, że powinienem dopracować tekst. Tak było np. w kawałku „Akustyk”, musiałem napisać na nowo drugą zwrotkę i przyznam, że drugie podejście okazało się dużo lepsze. Ja też udzielam się przy aranżach, sam realizowałem sporą część sesji z muzykami i wybierałem fragmenty, które miały znaleźć się w potem w utworach, znów dyskusje, czasem trzeba było się przespać z jakimiś rozwiązaniami. To są bardzo kreatywne skurczybki, a ja dobrze się czuję na ich beatach. Czuję, że zrobimy jeszcze kilka hitów.

Dopuszczacie do waszego studia inne osoby?

Tak, realizujemy w naszym studio również innych artystów i te spotkania, jak się później okazuje, też mogą mieć wpływ na naszą muzykę, tak było np. w utworze „Walet pik”, gdzie zaśpiewała z nami Dominika, dla której wcześniej u nas realizowałem utwór.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz