Vienio: Bycie xerobojem nadal jest dla mnie czymś przypałowym

Kilka dni przed premierą kawałka Uliczne legendy miałem okazję porozmawiać z Vieniem – didżejem, aktorem, reżyserem, dziennikarzem i – przede wszystkim – raperem związanym z legendarnym składem Molesta Ewenement. Pogawędziliśmy m.in. o tym, co mówili warszawscy raperzy, gdy w latach dziewięćdziesiątych wracali z Paryża, o tym, czy możemy spodziewać się czegoś specjalnego w związku z okrągłym jubileuszem albumu Skandal (23 marca mija dwadzieścia lat od premiery), no i o tym, dlaczego kiedyś wszyscy na scenie trzymali się razem, a dziś niekoniecznie. Aha, nie mogło zabraknąć pytania o to, jak kilka lat wstecz przebiegło spotkanie Moleściaków z DJ-em Premierem w jego nowojorskim studiu nagrań.

Się zaprasza do lektury.

Chi Modu powiedział kiedyś, że największą siłą napędową hip-hopu w Stanach był indywidualizm. Beastie Boys nie brzmieli jak Boogie Down Productions, a chłopaków z Wu-Tangu łatwo było odróżnić od A Tribe Called Quest i Outkast. Jak myślisz, co było największą siłą polskiego hip-hopu w latach 90. ?

Największą siłą było to, że mieliśmy nasze, polskie brzmienie. Samplowaliśmy przecież dużo rodzimych nagrań. Czerpaliśmy z nich garściami. Jako producent zawsze dbałem o to, by samplować polskie pianina czy skrzypce. Na Moleście było mnóstwo rzeczy z Krzesimira Dębskiego, polskiego jazzu, Franka Kimono, czy nawet z Janosika. W tej chwili oczy większości polskich producentów skierowane są na Stany Zjednoczone, wszyscy próbują być Alchemistem, DJ-em Premierem i Timberlendem. Raperzy natomiast obecnie mają gdzieś Gang Starr i Epmd, oni wzorują się na – nazwijmy ich – niuskulowych graczach, którzy chodzą w wąskich spodniach z dziurami na kolanach. Oczywiście posiadamy również oryginalnych raperów i producentów, ale niestety zdecydowana większość to marne kserokopiarki. Ten indywidualizm gdzieś zaginął.

W najntisach warszawscy raperzy dość często spoglądali nie tylko w stronę Nowego Jorku, ale również Paryża i Marsylii. Dość powiedzieć, że logo zespołu Mor W.A. to mocna inspiracja grupą IAM.

To prawda. Powiem ci szczerze, że mimo wszystko zawsze było mi bliżej do rapu z Nowego Jorku, niż do tego z Francji. Nie jarałem się tak mocno rzeczami znad Sekwany. Pamiętam, jak warszawscy raperzy jeździli do Paryża, dostawali olśnienia i po powrocie mówili nam: „dlaczego wy w ogóle chodzicie w szerokich spodniach? We Francji chodzi się w dresach Lacosty, nerkach i skarpetach zaciągniętych na spodnie” (śmiech).

Wspomniałeś wcześniej, że większość raperów i producentów jest obecnie kopiami. Jak myślisz, w którym momencie bycie xerobojem przestało być przypałowe?

Nie mam pojęcia, w którym momencie, ciężko na to pytanie odpowiedzieć. Bycie xerobojem nadal jest dla mnie czymś przypałowym (śmiech). Myśmy wytykali xerobojów na Skandalu, bo robili rzeczy, które nie mieściły nam się w głowie – kradli patenty na zwrotki, na podkłady, nawet na gości w kawałkach (śmiech). O Skandalu można powiedzieć wiele, ale nikt nam nie zarzuci, że kogoś kserowaliśmy. To była nasza, oryginalna muzyka. Powiem tak, albo wyznaczasz trendy, albo za nimi podążasz. Wiesz, to jest tak naprawdę bardzo rozległy temat, bo nawet style ubierania dynamicznie się zmieniają. Kiedyś nie do pomyślenia było, że polski raper będzie ubierał kurtkę ramoneskę. Dziś jest to czymś normalnym. Raperzy wyglądają trochę jak gwiazdy R&B (śmiech). Z drugiej strony, może pokazują tym, że nie chcą już wyglądać jak Method Man i spółka w dziewięćdziesiątych, tylko chcą ubierać się jak rasowe gwiazdy.

Denerwuje cię, że dziś najpierw trzeba wyglądać, a dopiero później dobrze rapować?

Bodajże Rakim powiedział, że hip-hop umarł w momencie, kiedy teksty przestały być ważne, a raperzy zaczęli skupiać się na swoim wyglądzie. Podobnego zdania był Nas mówiąc, że hip-hop umarł. On dobrze wiedział, że duże wytwórnie zaczęły coraz częściej kreować raperów i decydowały o wszystkim. Artyści przestali mieć swoje zdanie, zgubili gdzieś pazur, stali się owieczkami. W grę zaczęły wchodzić ogromne pieniądze i – zarazem – skończyła się u większości czysta zajawka. Raperzy zaczęli pozwalać sobie na więcej, szli częściej i odważniej w stronę popu. Kłócili się między sobą, nie było już takiej jedności na scenie. U nas obserwuje to samo. Kiedyś wszyscy trzymali się razem, dziś niekoniecznie. Trwa walka na scenie, każdy chce mieć więcej pieniędzy od drugiego, chce jeździć lepszym samochodem, lepiej mieszkać. My – jako pionierzy – nie mieliśmy się o co kłócić, bo nikt na rapie nie zarabiał. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, trzymaliśmy się razem i piliśmy wspólnie piwo na imprezach. Dziś na scenie panuje dużo zazdrości, zawiści, rywalizacji i stronniczości. Szkoda.

Ale akurat rywalizacja jest wpisana w tę kulturę od samego początku.

Tak, ale w momencie, gdy mówimy o zdrowej rywalizacji i zabawie. Bójki i morderstwa na tle zazdrości to nie jest zdrowa rywalizacja! Wiemy z jakich powodów zginął chociażby Freaky Tah z Lost Boyz.

Byliście na początku swojej drogi hermetycznym środowiskiem?

Ja na to nie patrzę w ten sposób. Nie było hermetyzmu. Znaliśmy się wszyscy – drugi słuchacz hip-hopu częściej wzbudzał ciekawość, niż agresję.

Pytam o to, bo Eldo w jednym z wywiadów powiedział mi, że w latach 90. raperzy w Warszawie niechętnie ze sobą współpracowali. Jako przykłady podał to, że nie dzieliliście się informacjami o tym, gdzie produkować koszulki, jaką brać stawkę za koncert, itd.

Nie przypominam sobie, by były to jakieś tajemnice (śmiech). Wiesz, wystarczyło złapać za telefon i zadzwonić do hurtowni i spytać o ceny. Absolutnie nie rozpatruję tego w kategoriach hermetycznych akcji.

Ale w kategoriach osiedlowych akcji musisz to już rozpatrywać (śmiech). Za kilka dni album Skandal obchodzi swoje 20. urodziny. Szykujecie coś z tej okazji?

Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Nie mamy ze sobą zawodowego kontaktu. Włodi robi swoje, Pelson robi swoje, ja również mam co robić – skupiam się na swoim najnowszym wydawnictwie. To zajmuje mnie bardziej, niż sentymentalne sprawy związane z zespołem Molesta. Nic mi nie wiadomo na temat jakiegoś wydarzenia z okazji 20. urodzin naszego krążka.

Jeśli dziś słuchasz sobie tekstów, które nawijałeś na waszych pierwszych nagraniach, to uważasz, że była to w stu procentach dokumentacja waszego życia, czy może ciut naciągaliście prawdę i koloryzowaliście rzeczywistość?

W tych tekstach nie było żadnej kreacji, to były najszczersze i najbardziej prawdziwe teksty, jakie mogliśmy pisać. Buzowała w nas zajawka i chęć wypluwania tych słów. Wiesz, artysta głodny, to artysta płodny. Swoją drogą rozmawiałem jakiś czas temu z Kosim i Erosem, mówili mi, że strasznie podobał się im mój styl na Skandalu, jarali się tymi wszystkimi chrząknięciami i krzykami podczas rymowania (śmiech).

A jak wyglądało to w innych zespołach? Często – pytając wprost – kłamali w kawałkach?

Słuchaj, ja znam raperów i część z nich co innego mówi na płytach, a co innego poza nimi. Przyzwyczaiłem się już do tego. Przecież ilu kolegów po fachu stylizuje się na groźnych, a groźni nie są. A ilu nagrywa kawałki o miłości do swojej kobiety, a notorycznie zdradza swoje żony i dziewczyny? Mógłbym tak mówić dalej i dalej. Przykładów na scenie jest naprawdę wiele. Ale z drugiej strony – broniąc trochę raperów, którzy żyją tym fałszywym raperskim życiem – uważam, że tekst jest trochę rozmową z samym sobą. Może oni, pisząc taki tekst, spowiadają się sami przed sobą? Może piszą tak, bo chcieliby być takimi ludźmi, ale niekoniecznie im to wychodzi w prawdziwym życiu, bo np. brakuje im siły?

Raperzy mają też prawo do kreacji.

Oczywiście, że mają. Na albumie Hore wymyślałem teksty o ludziach, którzy są chorzy psychicznie, a ja przecież nie jestem chorym na głowę. Wymyślałem te zwrotki nie z powodu, by udawać kogoś, kim nie jestem, a by wzbudzić współczucie do takich osób. Wielu ludzi zamyka się w sobie i nie przyznaje – albo wręcz nie wiedzą – że są chorzy na depresję. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że znajomi zaczynają ich olewać, nie interesują się nimi, dbają tylko o własne sprawy i imprezy. Takie zjawiska też widziałem na tej scenie. Później zdziwienie, że ktoś popełnił samobójstwo. Mogę tutaj nawiązać do historii Magika – ja nie wiem, czy on coś chłopakom wspominał o swoich problemach, czy mówił im, że jest mu źle, czy się zwierzał, czy może trzymał to do końca w sobie. To bardzo ciężki temat.

Rozmawiamy dwa dni przed premierą klipu Uliczne legendy. Masz jakieś oczekiwania względem tego projektu?

Nie mam żadnych. Bardzo chciałem zrobić z Kosim trzecią część kawałka Inspiracje. Chłopakom z Pumy bardzo podobał się teledysk do drugiej części i zaproponowali nam współpracę. Utwór na pewno wyląduje na mojej kolejnej płycie, którą robię z jednym producentem. Planujemy premierę na wrzesień. Krążek na pewno nie będzie ujednolicony brzmieniowo, to mogę zagwarantować. Na ten moment zamykam swoje zwrotki, mam listę raperów i ludzi spoza środowiska, do których chcę uderzyć. Będzie się działo.

Kończąc. Jak wspominasz wizytę u DJ-a Premiera?

Porównałbym to z pielgrzymką do Watykanu. Nie mogłem pozbierać się przez dwa tygodnie od tej wizyty (śmiech). Do spotkania doszło w dość prozaiczny sposób. Preemo miał zagrać na naszym koncercie na Brooklynie seta didżejskiego, ale zachorowała jego mama i musiał lecieć do Texasu. To trochę dziwna sytuacja, bo zadzwonił, że nie może zagrać u nas na imprezie, bo leci do mamy, ale drugiego dnia rano mógł nas gościć w swoim studio (śmiech). Sytuacja odbyła się zdecydowanie z korzyścią dla nas. Wiem, że Premier ma w swojej kolekcji winyl Vienio & Pele i naszą koszulkę. Słuchaliśmy na jego odsłuchach naszego albumu. Zrobiłem z nim wywiad, który później sprzedałem do Ślizgu. Oprowadził nas po studiu, pokazał zdjęcia wszystkich swoich przyjaciół, których gościł – zdjęcie Big L’a, duetu Showbiz & A.G. czy Guru. Każdy dostał od niego mixtape. Same zajawkowe rzeczy. Premier jest strasznie miłym, kulturalnym i ciepłym człowiekiem. Nie zachowywał się jak gwiazda nawet przez moment. Spędziliśmy w studio ponad dwie godziny.

To prawda, że rozmawialiście o wspólnym kawałku, czy to raczej zwykła plotka?

Nie, nie. Pamiętam, że luźno rozmawialiśmy o tym, jak można dostać od niego beat. Zapytałem go, czy ma wolne podkłady, które mógłby mi teraz puścić. Preemo odpowiedział, że nie ma beatów ot tak, bo zawsze pracuje nad muzyką pod danego artystę – stara się poczuć jego flow, słucha jego muzyki i na podstawie tego pracuje nad beatem. Pamiętam, że akurat wtedy miał zakontraktowany podkład dla Fat Joe.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz