Wywiad: Sughar

Krążek „7 cudów” okazał się dobrym pretekstem, by porozmawiać chwilę z Sugharem. Jest o próbie pozyskania bitu od Marco Polo, inspiracjach Rhazelem, koncercie na którym miał zagrać Mezo, ale się… obraził czy o wjeździe CBŚ-ów do studia mieszczącego się w polu cebuli. Aha,  autorem zdjęcia jest Bartosz Połeć.

Na „7 cudach” roi się od gości. Skąd pomysł, by na krążku było tak gęsto?

Taki był plan od momentu, w którym wymyśliłem koncepcję. Miało być po siedmiu producentów, raperów oraz DJ-ów. Ktoś mógłby powiedzieć, że poszedłem na łatwiznę, bo miałem dzięki gościom mniej do napisania, ale starałem się pisać po dwie zwrotki albo zwrotki dłuższe niż 16 wersów. Miało być też tak, że są jakieś powiązania między gośćmi w ramach jednego numeru, ale to wyszło tylko połowicznie.

A z całokształtu jesteś zadowolony? Pytam, bo artyści niejednokrotnie po wysłaniu materiału do tłoczni mówią, że wprowadziliby zmiany w swoich kawałkach.

To jest naturalne, że zawsze bym coś zmienił. Gdyby udało mi się nagrać płytę doskonałą, to nie byłoby sensu dalszego nagrywania. Tak, poprawiłbym kilka rzeczy na tym materiale –  np. dodał jakieś skity albo wprowadzenia do kawałków. Z samych numerów jestem zadowolony na tyle, że mogę śmiało stwierdzić, że poszedłem z moją muzyką zdecydowane do przodu.

Jasne, że naturalne, ale mi nie chodzi o nagrywanie albumu idealnego. Zmieniłbyś, któryś z podkładów, a może skreślił jakiś tekst?

W zasadzie bity zmieniałem, tekstów też trochę pokreśliłem (śmiech). Staram się nie pisać pod muzykę, której od razu nie czuję albo nawijać to, co mi ślina na język przyniesie. Na daną chwilę nagrałem najlepiej jak mogłem. Czas oceni na ile to rzeczywiście było dobre. Najtrudniej było mi napisać „Petrę”- z tego numeru wyrzuciłem dużo linijek. Do utworu „Chichén Itzá” miałem paczkę bitów od DJ-a Rezume, ale ostatecznie postawiłem na muzykę od Ostrego. Pereła umęczyłem o taki aranż do „Muru”, który w pełni mi pasował. W „Tadż Mahalu” musiałem – niestety – zrezygnować z nagranej już zwrotki Joe Kickassa. Do „Koloseum” sondowałem możliwość ogarnięcia bitu od Marco Polo. Było to możliwe, ale pojawiły się problemy. Koszt jednego bitu był równy budżetowi całej płyty – łącznie z teledyskami. Był jeszcze jeden powód, ale to nie temat na wywiad. Zdawałem sobie sprawę z tego, że z Marco może się nie udać i wiedziałem, że jeśli nie wezmę od niego bitu, to wybiorę coś z paczki od Zetena – tak też się stało. Bit do „Machu Picchu” to zupełnie inna wersja niż ta, od której zaczęliśmy z Kebsem pracę nad kawałkiem. To chyba tyle.

Kurde, a gdybyś odsunął teraz na bok „raperską pewność siebie” i podszedł do tematu z pokorą. Myślisz, że jesteś gotowy, by rapować na bitach Marco Polo?

Myślę, że jestem w stanie poruszać się po każdym bicie, który mi pasuje. To, o co pytasz i problem z tym związany miałem tylko raz, kiedy dostałem pierwszy bit od Ostrego – bałem się ciężaru, ale kiedy zrozumiałem, że fajna produkcja może tylko pozytywnie wpłynąć na mój kawałek to wątpliwości minęły. Tak że, myślę że dałbym spokojnie radę.

Gościem, którego nie mogło zabraknąć na tym projekcie – albo inaczej, zdziwiłbym się, gdyby go nie było – jest Hades.  Nie myśleliście o wspólnym albumie?

Oczywiście, że myśleliśmy o czymś takim. Nie wykluczone, że taki projekt jeszcze powstanie. Myślimy bardziej o krótkiej nielegalnej formie – epka lub mixtape. Na tę chwilę nie ma jednak żadnych konkretów. Hades obecnie pracuje nad nowym materiałem.

Nie zadrżało ci pióro przy pisaniu „Jezusa z Rio” ?

Pisałem ten tekst po kilkunastu miesiącach od wydarzenia, więc było mi łatwiej. Sama sytuacja z CBŚ była jednak bardzo stresująca. Przyjechałem do mojego ziomka po ślady. Siedzimy sobie, rozmawiamy, pracujemy i nagle z buta wjeżdża nam około dwunastu zamaskowanych funkcjonariuszy. Zarzucili nam rabunek, bo dostali zgłoszenie od sąsiadów. Studio było akurat w polu cebuli i nie było tam – oczywiście – żadnych sąsiadów, poza sarnami (śmiech). Po rutynowym przeszukaniu zaproponowali nam dwa rozwiązania – albo wszyscy śmigają na dołek, albo jeden odpowie za wszystkich. Osoby, które były wtedy ze mną zachowały się turbo prawilnie. Oni wiedzą, ja wiem. Szacunek.

Domyślam się, że cała sytuacja skończyła się dla ciebie na szczęście dobrze?

Tak, wszystko skończyło się dobrze – głównie dzięki mojemu przyjacielowi. Ogarnął dla mnie prawników, którzy – delikatnie mówiąc – wytknęli policji pewne błędy proceduralne.

W kawałku „Tadż Mahal” z pasją opowiadasz o trasie z Ostrym i Hadesem czy zaproszeniu na album „23:55”. To najważniejsze momenty w twojej przygodzie z muzyką?

Były to bardzo ważne wydarzenia, ale nie tylko one, bo tak naprawdę każde wydarzenie, które opisałem w kawałku było dla mnie mega istotne. Hades zaprosił mnie na „23:55”, kiedy usłyszał jak beatbox’owałem na afterze po ich koncercie. Podobno początkowo na albumie Hifi Bandy miał być Pejot, a ja miałem pojawić się na albumie Solara i Białasa „Z Ostatniej ławki”, ale ostatecznie wyszło na odwrót. Udział w trasie promującej „HAOS” było dla mnie ogromnym przeżyciem i wyróżnieniem. Na trasie działo się – naturalnie – sporo. Były rzeczy śmieszne – spadający ze sceny Wawson, ale też tragiczne – jak tłum zrywający z Adama (O.S.T.R.-a – red.) bandaż, miał bodaj przepuklinę. Właśnie dlatego nawinąłem w kawałku, że widziałem z bliska ile ta praca zabiera.  Rewelacyjnie czułem się dogrywając zwrotkę na remix kawałka „Rap na osiedlu”. Wiesz, mój debiut sceniczny i rapowanie do podłogi to też ważna dla mnie rzecz (śmiech). W tym samym dniu na scenie miał wystąpić również Mezo, ale spierdolił i ostatecznie nie zagrał (śmiech). Znaczącym wydarzeniem był również ostatni koncert, który zagrałem z Dafim, bo później zacząłem działać już solo. Starałem się wybrać do tego numeru kluczowe momenty, myślę że udało mi się to całkiem nieźle streścić. W tym roku poznałem Jokę i Daba – osoby, które miały największy wpływ na to, że postanowiłem zabrać się za rap. Mega zajawka! Nie mniej cieszę się, że jestem z Fokusem w jednym kawałku. Szkoda tylko, że do tej pory nie miałem okazji go poznać.

Nie kusiło Cię, by wypuścić materiał w większej wytwórni?

Mieliśmy z Dzieciakiem puścić materiał przez Tabasko Nagrania, ale ostatecznie nie zrobiliśmy tej płyty. Szkoda. Duża wytwórnia to biznes. Nie sprzedajesz płyt, to jesteś spakowany do wora albo dołączają twoją muzykę do skarpet. Jak wydajesz na własną rękę, to nie masz deadlinów i kontraktów na płyty. Robisz, co chcesz i sam się martwisz o to, jak to wszystko ma wyglądać. Jeśli masz nad tym kontrolę, to czemu nie ogarnąć tego samemu i nie budować własnej drużyny?

A jak na ten moment wygląda budowanie waszej drużyny? Jakie są plany wydawnicze Bombing Records?

W przyszłym roku wydajemy krążki Mentozza i Wawsona. Obaj intensywnie pracują nad swoimi materiałami. Więc nie ma możliwości, by ich albumy nie ukazały się w 2018 roku. Ja natomiast nie mam jeszcze pomysłu na nowe rzeczy. Czekam na olśnienie (śmiech).

Pochodzisz z małego miasta. Jak wyglądała scena hip-hopowa w Rawie Mazowieckiej w latach 90. ? Choć „scena” to chyba zbyt duże słowo.

Nie było żadnej sceny. Był jeden skład – Retoryka, który tworzyli Dafi, Błażej i Kocur. Był Owen, ja rapowałem, później pojawił się Pereł. To były lata 2000. W latach 90. pan Mirek puszczał Kelly Family na rynku, a jak pan Mirek puszczał to słuchali wszyscy (śmiech). Rapowe ustawki odbywały się klasycznie – na ławkach, ewentualnie w piwnicy u Dafiego, bo nie było żadnego, nazwijmy to, hip-hopowego miejsca. Później pojawiły się zespoły Klatek Szpiedzy i KRTKPN. Z czasem do głosu dochodziły młodsze ekipy – JKS i Prowokacja – ci drudzy nawet z niezłym skutkiem radzili sobie w programie „Żywy Rap”.

Koncert, o którym mówiłeś wcześniej – Twój debiut na scenie – odbył się w Rawie?

Tak. Śmieszna sprawa. W tym dniu nie miałem w ogóle grać żadnego koncertu, tylko prowadzić tę imprezę. Całe wydarzenie odbyło się na terenie ruin Zamku z XIV wieku. Przyjechały supporty, przyjechał także Mezo z Owalem. Wymieniliśmy uprzejmości, po czym Mezo zaczął dopytywać organizatorów, gdzie jest restauracja. Dostał informację, że na terenie zamku nic nie ma i musi przejść się jakieś 200-300 metrów. Mezo i jego kompan się… obrazili, zniknęli i w zasadzie tyle z ich koncertu (śmiech). W ich miejsce wskoczył support – SKC All Stars. Zagrali świetnie!

A Twój wykon, jak wypadł?

Zagrałem tylko jeden kawałek (śmiech). Ram miał akurat ze sobą podkład, który zrobił kilka dni wcześniej więc z niego skorzystałem. Ciężko mi powiedzieć, jak wypadł ten wykon, bo byłem mega zestresowany. Na sto procent było sztywno. Wiesz, paraliż – rap (śmiech).

Ile potrzebowałeś czasu, by oswoić się z występami na scenie i ten stres zniwelować?

Myślę, że był to jedyny raz z taką tremą. Stres spowodowany był zapewne tym, że przed koncertem nie miałem jakiejkolwiek próby, poza tym był to mój pierwszy występ w życiu! Teraz w zasadzie stresuje się… jak za długo nie gram. Granie na żywo to najlepsza część tego bagienka, w którym pływamy.

Zdarzało ci się grać przed naprawdę sporą publicznością jednak tylko jako support. Z jednej strony to zajebista sprawa, ale z drugiej – wiesz doskonale – że zdecydowana większość ludzi zebranych pod sceną nie przyszła na twój koncert.

My wychodzimy zawsze z założenia, że gramy na sto procent albo i więcej. To jest moje zadanie – zagrać na maksimum możliwości. Jak ktoś nie jest zainteresowany to może iść po piwo, śmiało. Jeśli w tej grupie pod sceną znajdą się osoby, którym spodoba się to, co właśnie pokazaliśmy, to sprawdzą nasze kawałki i może zostaną z nami na dłużej. Widzę tylko i wyłącznie plusy takiej sytuacji.

Masz sygnały od ludzi, którzy dotarli do twoich nagrań właśnie przez takie koncerty?

Oczywiście. Niejednokrotnie po koncercie podchodzili do mnie ludzie i mówili, że wcześniej o mnie nie słyszeli, a teraz będą sprawdzali moje kawałki. Bardzo mnie to cieszy.

Zmieniając delikatnie temat – skąd u ciebie zajawka na beatbox?

Tak naprawdę to przez przypadek. Na wagarach w gimnazjum nagrywaliśmy kawałki na rejestratorze dźwięku, w jednym z nich zacząłem sobie… „pierdzieć” pod nosem i tak już zostało. W Liceum Ram powiedział mi, jak nazywa się to, co ja robię, że to beatbox. No i tym samym podkręcił mi zajawe na maksa. Teraz w zasadzie beatboxuje tylko córce, ale jeszcze dwa lata temu załapałem się do pierwszej dziesiątki na WBW.

Na kim się wzorowałeś? Kto był dla ciebie królem w tej profesji?

Nie będę odkrywczy jak powiem, że wzorowałem się na Rhazelu. Tylko jego kawałki miałem na CD a przypominam, że mówimy o czasach, kiedy nie funkcjonował jeszcze YouTube. Jedyne rzeczy, które były wówczas ogólnie dostępne wrzucał TikTak na stronkę zegartiktaka.pl. Totalny oldschool.

Nie każdy o tym wie, ale urodziłeś się w Nigerii. Długo tam mieszkałeś?

Nie, zaledwie sześć miesięcy. Moja mama jest Polką. Wychowałem się w Polsce, moja historia to historia Polski, moja flaga jest biało-czerwona. O Nigerii więcej mógłby powiedzieć mój brat, który urodził się w Polsce, a mieszkał przez dłuższy czas w Nigerii.

Jak zakończymy tę rozmowę (śmiech) ? Jakiś uliczny przekaz na koniec?

Sprawdzajcie „7 cudów” i wszystko co wychodzi od gości z mojej Epki. Pozdrawiam wszystkich czytelników Dusty Room.